Zapraszam także tutaj:

niedziela, 30 września 2012

Moja kolekcja kosmetyków do włosów

Postanowiłam i ja podzielić się z Wami wszystkimi kosmetykami do włosów, jakie aktualnie posiadam :) Moja kolekcja z pewnością nie jest tak pokaźna jak niektórych z Was, ale zwyczajnie nie lubię mieć zastawionych półek z zalegającymi na nich opakowaniami. Te produkty, które mam, w zupełności mi wystarczają - o każdym z nich postaram się napisać kilka słów dotyczących jego działania czy zastosowania.
 
 
 
  1. Szampony   
 
 
płyn do higieny intymnej Facelle - nowiutki, bo zakupiony wczoraj egzemplarz, tym razem wersja Fresh :) łagodny środek, nadający się do mycia włosów, twarzy i ciała
szampon Barwa: jabłko antonówka - oczyszczający szampon (zawiera SLES), którego używam jedynie raz na jakiś czas
balsam do kąpieli Babydream fur Mama - bardzo łagodny płyn, który świetnie nadaje się do mycia włosów na co dzień.
 
 
  2. Odżywki   
 
 
balsam Mrs. Potter's: gingko bilboa i keratyna - odżywka, której używam od dość niedawna i jeszcze nie mam o niej wyrobionego zdania, z komentarzem wstrzymam się do oficjalnej recenzji :)
Isana z olejkiem babassu - została mi jej jeszcze połowa... Jak wiadomo, niedawno została wycofana, czego bardzo żałuję, bo był to jeden z moich ulubionych produktów.
 
Obu odżywek używam zarówno jako odżywki d/s jak i b/s.
 
 
  3. Maski   
 
 
Również tylko dwie i obie mam od niedawna, ale mogę coś już na ich temat napisać :)
maska Eva Naturia: bawełna i brzoskwinia - raczej nic szczególnego, nawilża, ale bez rewelacji, kupiłam ją ze względu na emolientowy skład
ukraińska maska przeciw wypadaniu włosów z ekstraktem z łopianu - wielu z Was było ciekawych jej działania, więc już teraz mogę Wam powiedzieć, że jest to najlepsza maska jaką kiedykolwiek miałam! Nie mogę się doczekać napisania jej recenzji... :)
 
 
 
  4. Oleje   
 
 
Również nie jest ich zbyt dużo i jakoś ciężko jest mi wypowiedzieć się o działaniu każdego z nich. Są to:
- olejek Alterra: granat i awokado
- olej rycynowy
- olej z migdałów
- olej z pestek winogron
 
 
   5. Inne    
 
 
Jest to tylko jeden produkt: serum Loreal Proffesional, którego używam do zabezpieczania końcówek. Zawiera w składzie Alcohol Denat, więc jak mi się skończy, zastąpię go pewnie czymś innym.
 
 
To tyle, jeśli chodzi o kosmetyki do włosów :) Dziś jest ostatni dzień moich wakacji i jestem coraz bardziej poirytowana moim nowym planem zajęć... Jeszcze nawet nie zaczęłam studiować, a już mam dosyć! :P
 
 
Pozdrawiam serdecznie,
Klaudia
 

piątek, 28 września 2012

Maniukiur hybrydowy (shellac). Warto, czy nie warto?

Przypomniałam sobie ostatnio pewien epizod z mojego życia, a mianowicie zrobienie sobie hybrydowego manikiuru z okazji studniówki. Postanowiłam go więc niejako zrecenzować i opisać jego plusy i minusy dla wszystkich, którzy zastanawiają się nad zrobieniem sobie takich paznokci :)
 
Jak wspominałam, na shellaca zdecydowałam się ze względu na studniówkę. Stwierdziłam, że skoro i tak maluję się i czeszę sama, to przynajmniej raz zrobię sobie porządny francuski manicure, który dla mnie osobiście jest szczytem estetyki jeśli chodzi o paznokcie, a nie jest mi łatwo zrobić go samej w domu. Na manicure umówiłam się na dzień przed studniówką w osiedlowym salonie (jeśli ktoś z Was jest z Lublina, mogę podać namiary).
 
 
Jak się robi manicure hybrydowy?
 
Na początku kosmetyczka zmyła mi poprzedni lakier, wypolerowała płytkę i nadała paznokciom kształt. Następnie za pomocą pilniczka spiłowała mi powierzchnię paznokcia, żeby ją zmatowić - tylko wtedy shellac się utrzyma. Kiedy w tym momencie zobaczyłam swoje paznokcie, byłam przerażona - były cienkie jak kartka papieru, chropowate, nierówne! Zaczęłam żałować, że w ogóle się na to zdecydowałam i zastanawiać się, czy po czymś takim w ogóle uda mi się je doprowadzić do porządku... Następnie nałożyła bazę, którą utwardziła pod lampą UV. Potem nałożyła lakier w delikatnym odcieniu nude, aby nadać paznokciom kolor. Później namalowała białe paski, malując końcówkę paznokcia na biało, uzyskując odpowiedni kształt za pomocą zmywacza w markerze. Na koniec dodała zdobienie w kolorach pasujących do sukienki i położyła bazę. Oczywiście każda nakładana warstwa została utwardzona pod lampą UV. Po zakończeniu nie musiałam czekać, aż lakier wyschnie, mogłam od razu wykonywać normalnie wszystkie czynności.
 
Malowanie trwało około godziny i kosztowało mnie 50zł.
 
Niestety nie mam lepszych zdjęć, ale końcowy efekt prezentował się tak:
 

Jak widać wyszedł ładnie, estetycznie i elegancko, czytli dokładnie tak, jak chciałam :)

Powiedziano mi, że lakier utrzymuje się do dwóch tygodni, jednak na moich nieco rozdwajających się paznokciach odpryski mogą powstać już po około tygodniu. Tymczasem z powodzeniem mogłam go nosić trzy tygodnie, tylko gdzieniegdzie domalowując odpryski i "odrosty" zwykłym, bezbarnym lakierem. Po trzech tygodniach trzeba się jednak było zabrać za jego zmycie i zasadniczo z tym był największy problem.
 
Nie chciałam płacić za zmywanie u kosmetyczki, więc za jej poradą zrobiłam to sama w domu, mocząc bawełniane waciki w acetonie i przykładając do paznokcia na 10-15 minut. W teorii brzmi to całkiem prosto, jednak łącznie zmywanie shellaca zajęło mi chyba z pół dnia z połowicznym skutkiem. Owszem, większość manikiuru się rozpuściła, ale niestety część została i nijak nie mogłam sobie z tym poradzić. Na paznokciach widać było wyraźne chropowate pozostałości hybrydowego lakieru, które po pomalowaniu nie wyglądały zbyt zachęcająco. Nie miałam jednak ani czasu, ani siły na dalszą walkę, pomalowałam więc jako tako paznokcie bezbarną odżywką i zostawiłam je samym sobie. Pozostałe kawałki lakieru częściowo odeszły wraz z kolejnym zmywaniem i malowaniem, a najbardziej uparta reszta po prostu odrosła. Wbrew pozorom paznokcie rosną szybko, ale odzyskanie gładkiej płytki trwało około czterech miesięcy...
 
Jeśli zaś chodzi o moje obawy dotyczące zniszczonej płytki, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu zupełnie się one nie sprawdziły. Po zmyciu lakieru okazało się, że paznokcie pod noszoną trzy tygodnie grubą, ochronną warstwą znacznie się wzmocniły i urosły :)
 
 
No więc - warto, czy nie warto?
 
Jeśli zależy Ci na tym, by na szczególną okazję mieć ładne paznokcie i nie przejmować się odpryskami i złamaniami, to na pewno warto. Lakier rzeczywiście dobrze się trzyma, a jeśli manikiur robi wprawiona ręka, z pewnością będzie wyglądał ładnie i estetycznie. Shellac jednak według mnie nie jest dobrym rozwiązaniem na co dzień, gdyż po pierwsze szybko się nudzi (jak to lakier), a po drugie dość sporo kosztuje i ja na pewno nie mogłabym sobie pozwolić na taki wydatek co 2-3 tygodnie. Jeśli jednak zbliża się studniówka, ślub czy inna tego typu okazja, warto się nad tym zastanowić :)
 
Jeśli już się zdecydujesz na shellac, popytaj o dobry salon. Ja do swojego trafiłam przypadkowo i akurat trafiłam dobrze, ale wiem, że niektóre moje koleżanki nie miały tyle szczęścia - zapłaciły nawet o połowę więcej niż ja i spędziły w salonie nawet dwa, trzy razy więcej czasu...
 
 
Czy miałyście kiedyś manicure hybrydowy? Czy byłyście zadowolone z obsługi i efektu? A może macie jakieś skuteczne patenty na jego zmywanie? ;)


PS. Postanowiłam spróbować szczęścia i wziąć udział w rozdaniu :)

czwartek, 27 września 2012

Włosowe podsumowanie wakacji + trochę codzienności :)

Ponieważ właśnie mijają ostatnie dni moich wakacji (tak, tych najdłuższych w życiu!) i jesień zawitała już u nas na dobre, postanowiłam zrobić małe pielęgnacyjne podsumowanie tych minionych czterech miesięcy. Dla moich włosów było to pierwsze lato od czasu wprowadzenia naturalnej pielęgnacji, był to więc okres dość odkrywczy, jeśli chodzi o dalsze poczynania w tej kwestii.
 
Włosy zniosły wakacje całkiem dobrze, mimo częstych wyjazdów oraz braku czasu i sposobności na pielęgnację. Przede wszystkim było to pierwsze lato, kiedy nie wypłowiały i nie zniszczyły się pod wpływek wakacyjnych "atrakcji", takich jak słońce, wiatr i morska woda - co uważam za niemały sukces :) Kolejną ważną rzeczą odkrytą podczas walki z lekkim letnim przesuszeniem, które miało miejsce w lipcu, jest to, że moje włosy potrzebują przede wszystkim nawilżania, a nie protein czy intensywnego olejowania. Kiedy sobie to uświadomiłam i postawiłam na emolienty i humektanty w pielęgnacji, włosy natychmiast odżyły i mogę sobie nawet pozwolić na stwierdzenie, że w tym momencie wyglądają tak dobrze, jak nigdy przedtem :) Ponadto od początku wakacji, czyli od ostatniego mocniejszego skrócenia sporo urosły oraz wzmocniły się - nowe, zdrowe włosy są coraz dłuższe, a coraz krótsza jest dolna partia tych zniszczonych i przesuszonych :)
 
Wakacyjne zdjęcia:






 
 
Dla porównania - moje włosy na wakacjach 2 lata temu :) Zdjęcie zrobione jeszcze za czasów umiłowania fast-foodów... na szczęście wtedy już pomału odchodziłam od tego typu żywienia :)
 
 
 
Przyrost od początku wakacji (koniec maja) do chwili obecnej (włosy były w tym czasie raz podcięte ok. 2 cm):
 


 
Włosy na drugim zdjęciu są pofalowane od warkocza. Mam nadzieję, że równo je zestawiłam - zawsze mam z tym problem...

Mam nadzieję, że na zimowym podsumowaniu wypadną równie dobrze ;)


A co poza tym u mnie słychać? :)

Dziś przyszła do mnie jedna z dwóch oczekiwanych przesyłek (dłużej i "bardziej" czekam na tą drugą, ale idzie aż z Kanady, więc jestem w stanie jeszcze trochę poczekać :P) - paczka ze sklepu Sklep w Górach, a w niej przepiękna koszulka z Włóczykijem, którą planowałam kupić już od co najmniej roku ;) W Sklepie w Górach możemy dostać płyty, koszulki, a także inne gadżety związane z muzycznym projektem W górach jest wszystko co kocham. Muzyki z tego nurtu słucham już od prawie trzech lat i należy ona do rzeczy, które bardzo cenię - to dzięki niej pokochałam góry i poezję śpiewaną, bez których dziś nie wyobrażam sobie swojego życia ;) Koszulka jest nieco przyduża (męska S), ale za to nadruk na niej jest przeuroczy! Będę ją miała na wszelkie przyszłe górskie wojaże, i nie tylko ;)
 

 
 
Ponadto dzisiaj wymalowałam i wysłałam swoje zgłoszenie na jesienny paznokciowy konkurs u Czarnej Orchidei :) Jak wiecie, nie przepadam za wzorkami na paznokciach i raczej nie mam talentu do ich malowania (podejrzewam, że moje zdobienie tak naprawdę bardziej szpeci niż zdobi ;p), ale stwierdziłam, że nie szkodzi spróbować :) Z ostatecznego efektu jestem raczej zadowolona, ale zdjęciami podzielę się po ogłoszeniu wyników.
 
 
A Wam jak mijają pierwsze dni jesieni? Studenci i przyszli studenci, jak reagujecie na myśl o rozpoczęciu roku akademickiego? ;)

środa, 26 września 2012

Płyn do higieny intymnej Facelle (jako szampon) - recenzja

Recenzja kolejnego wielofunkcyjnego produktu, który świetnie sprawdza się jako szampon. No, i nie tylko!

Płyn do higieny intymnej Facelle

Skład (wersja Sensitive): Aqua, Coco Glucoside Cocamidopropyl Betaine, Glycerin, Xanthan Gum, Chamomilla Recutita Extract, Persea Gratissima Extract, Pentylene Glycol, Sodium Lactate, Lactic Acid, Serine, Urea, Sorbitol, Disodium Cocopolyglucoside Citrate, Sodium Chloride, Allantolin, Glyceryl Oleate, Butylene Glycol, Propylene Glycol, Citric Acid, Ethoxydiglycol, Parfum, Phenoxyethanol, Benzoic Acid, Dexydroacetic Acid

Cena: 4-5zł/300ml (Rossmann)


Płyn ten, choć przeznaczony jest do higieny intymnej, znalazł zastosowanie jako szampon, a także żel do mycia twarzy i żel pod prysznic. Jest przezroczysty, o dość gęstej, żelowej konsystencji. Nie zawiera SLS, więc świetnie nadaje się do codziennego mycia włosów, jest jednak nieco mniej delikatny niż na przykład balsam Babydream fur Mama. W składzie zawiera łagodne detergenty, substancje nawilżające (m.in. glicerynę, mocznik, glikol propylenowy), naturalne ekstrakty i kwas mlekowy, który nadaje mu pH idealne dla okolic intymnych i jednocześnie włosów.
 
Płyn stosowałam głównie jako szampon i żel do mycia twarzy. W roli szamponu sprawdza się bardzo dobrze - bez problemu zmywa oleje i wszelkie zanieczyszczenia, nie wysusza włosów, nie podrażnia skóry głowy. Po jego użyciu włosy są nieco splątane i tępe w dotyku (jak po szamponie Babydream), jednak sprawę załatwia nałożenie odżywki. Dobrze się pieni, jest dość wydajny - wystarczy niewielka ilość, aby dokładnie rozprowadzić go na włosach. Daje świetne uczucie odświeżenia i oczyszczenia.
 
Jako żel do mycia twarzy również sprawdza się dobrze - doskonale oczyszcza, odświeża, jednak stosowany za często może powodować lekkie wysuszenie i napięcie skóry, dlatego warto stosować go zamiennie z np. balsamem Babydream fur Mama.
 
Jest to zdecydowanie jeden z moich ulubionych produktów do włosów, biorąc pod uwagę jego jakość działania w stosunku do ceny i wydajności :) Ponadto dzięki jego wielofunkcyjności jest też świetnym produktem do zabrania na wyjazd, gdyż dzięki niemu nie trzeba wozić ze sobą oddzielnie żelu do twarzy, pod prysznic i szamponu. Mogę go z czystym sumieniem polecić :)

 
Pozdrawiam,
Klaudia

PS. Stosując Facelle jako szampon, lubię do niego dodawać kilka kropli oleju. Dzięki temu włosy są bardzo gładkie i nie trzeba się bać przesuszenia włosów, które może się zdarzyć, jeśli używamy go w nadmiarze.

poniedziałek, 24 września 2012

Pielęgnacja moich paznokci

Od kilku miesięcy rozpisuję się tu na temat pielęgnacji włosów, ale nigdy nie wspominałam o tym, jak dbam o swoje paznokcie. W zasadzie nie ma tu zbyt wiele do opisywania, jednak postanowiłam podzielić się tym, jak ta sprawa wygląda u mnie :)
 
Z reguły na swoje paznokcie narzekać nie mogę. Podoba mi się ich kształt, długość płytki, nie są też jakoś szczególnie łamliwe, mają jednak skłonność do rozdwajania się. Zwykle nie mam problemów z ich zapuszczeniem, ale miewają swoje lepsze i gorsze dni. Lubię w nich to, że dzięki długiej płytce wyglądają estetycznie, nawet jeśli są obcięte na krótko. Generalnie nie wymagają ode mnie zbyt dużego wysiłku w pielęgnacji, aby prezentować się przyzwoicie.
 
Poniższe zdjęcia zostały zrobione już jakiś czas temu, przedstawiają one to, jak zazwyczaj wyglądają moje paznokcie. Tutaj są pomalowane bezbarwną odżywką, dzień zupełnie przypadkowy:
 



 
Jak widać, nie są równej długości dlatego, że najłatwiej jest mi zapuścić dwa ostatnie paznokcie, pozostałe mają większą skłonność do łamania się. Lubię mieć długie paznokcie, więc po prostu ich nie obcinam, a ponieważ zwykle maluję je kryjącym lakierem, różnica nie jest aż tak widoczna.
 
 
Jak wygląda pielęgnacja moich paznokci?
 
Przede wszystkim ZAWSZE mam je pomalowane, chyba od 12 albo 13 roku życia, choćby bezbarwnym lakierem albo odżywką. Nie wychodzę z domu z niepomalowanymi, nie tylko dlatego, że źle wtedy wyglądają, ale także dlatego, że wówczas nie mają żadnej ochrony przed zniszczeniami mechanicznymi - natychmiast się łamią i rozdwajają. Myślę, że to właśnie to, że zawsze mają na sobie ochronną warstwę lakieru sprawia, że są dosyć mocne.
 
 
Czym maluję paznokcie?
 
Zwykle kryjącymi, jednolitymi kolorami - nie cierpię żadnych perłowych poświat, drobinek, brokatów i tym podobnych rzeczy. Nie lubię także wzorków. Jeszcze do niedawna malowałam je tylko pastelowymi lub jasnymi kolorami, żeby nie przebarwiały płytki, ale zbyt bardzo lubię mieć kolorowe paznokcie i niestety nie wytrzymałam w tej "abstynencji" :( Maluję mniej więcej co 3 dni, w zależności od użytego lakieru - bardziej od jego koloru i widoczności odprysków niż faktycznej jakości. Zwykle wybieram te najtańsze, np. Safari, gdyż nie dostrzegam żadnej różnicy między tymi z dolnej a górnej półki.
 
 
Jak maluję paznokcie - krok po kroku
 
Ponieważ moje paznokcie są zawsze pomalowane, najpierw zaczynam od zmycia poprzedniego lakieru. Robię to za pomocą jakiegokolwiek zmywacza (zdarzało się, że używałam acetonu prostu z butelki - jakoś szczególnie im nie szkodził). Po zmyciu lakieru płuczę ręce wodą, osuszam ręcznikiem i czekam, aż reszta wody wyschnie. Następnie nadaję paznokciom kształt za pomocą pilniczka, a rozdwojone wygładzam polerką. Później za pomocą drewnianej wykałaczki odsuwam skórki (to bardzo ważne!) i nakładam jedną warstwę bezbarnego lakieru lub odżywki (zależy, co aktualnie mam), aby dodatkowo je wzmocnić i ochronić przed przebarwieniami (niestety niewiele to pomaga). Tak przygotowane paznokcie maluję lakierem, zwykle są to 2 albo 3 warstwy, w zależności od stopnia krycia. Nie używam topu, bo nie widzę potrzeby - dla mnie 4 czy 5 warstw na paznokciach to już za dużo.
 
Do obcinania paznokci używam metalowych cążków, ale robię to tylko wtedy, kiedy mi się połamią albo gdy są już wyraźnie za długie i cienkie na końcach.
 
Z grubsza to tyle :) Mogę jeszcze wspomnieć o tym, że moje paznokcie dobrze reagowały na suplementy, które brałam w celu wzmocnienia włosów, czyli np. Belissę, Skrzypovitę. Właściwie to wzmacniały się w oczach i dzięki temu wreszcie udało mi się zapuścić paznokcie na palcach wskazujących, które zawsze były obrazem nędzy i rozpaczy :)
 
Niedawno powzięłam ambitny plan, żeby zacząć bardziej dbać o paznokcie i m.in. wcierać w nie olejek rycynowy, ale lenistwo i zapominalstwo wzięły u mnie górę i nie udało mi się zmobilizować. Wygląda więc na to, że w kwestii mojej pielęgnacji paznokci zbyt wiele się nie zmieni :) Ich stan oceniam jednak na dobry i uważam, że mimo paru problemów mogę je uznać za jeden ze swoich atutów.
 
 
Pozdrawiam serdecznie,
Klaudia

niedziela, 23 września 2012

Porównanie grubości warkocza: MARZEC-WRZESIEŃ 2012

Postanowiłam dziś zrobić małe porównanie i niejako podsumowanie ostatnich 6 miesięcy pracy nad włosami i zobaczyć, jak się ma sprawa z warkoczem :)
 
Od początku pielęgnacji skupiałam się przede wszystkim na tym, by moje włosy stały się gęstsze i grubsze. Ostatni rok był dla mnie bardzo trudny z powodu matury - stres, brak czasu na relaks i wzmożona praca odbiły się znacznie na kondycji moich włosów, które przerzedziły się i zaczęły na potęgę wypadać. Na szczęście dzięki włosomaniactwu sytuacja została opanowana i trochę odratowana :)
 
 

W jaki sposób walczyłam o gęstsze włosy?

- przestałam je myć szamponami zawierającymi silne detergenty
- zmieniłam swoją dietę: wyrzuciłam z niej fast foody, zaczęłam jeść więcej warzyw i owoców oraz produktów zawierających składniki cenne dla włosów
- robiłam masaż skóry głowy
- stosowałam wcierki, olejek rycynowy, brałam suplementy oraz piłam pokrzywę na porost włosów
- regularnie je podcinałam i zabezpieczałam końcówki
- odżywiałam i olejowałam
- delikatnie je czesałam, chroniłam przed zniszczeniami mechanicznymi
- przestałam się stresować :)
 
 
Według mnie włosy zdecydowanie się zagęściły. Nie wiem, czy jest to widoczne na zdjęciach warkocza, ale różnica jest przeze mnie odczuwalna - wcześniej miejscami aż miałam prześwity, aktualnie problem zniknął. Mój dzisiejszy warkocz jest może nieco krótszy niż ten z marca, ale za to mocniejszy i gęstszy :)
 
 
 
Na pierwszym, marcowym zdjęciu włosy są rozwiane przez silny wiatr i zdecydowanie wymagajęce umycia. Koniec warkocza jest cienki, włosy są bez życia. Na drugim dzisiejsze - mam nadzieję, że zauważacie w ogóle jakąś różnicę :P Moja mama twierdzi, że moje włosy prawie w ogóle się przez ten czas nie poprawiły... Ja jednak nie narzekam na efekty, gdyż teraz z pewnością obchodzę się z nimi lepiej niż te parę miesięcy temu i wiem, że nie wyrządzę im już większej krzywdy niż robiłam wcześniej. Widzę, że choć może nie dzieją się cuda i poprawa przychodzi małymi kroczkami, to jednak się za to odpłacają :)
 
 
Pozdrawiam Was serdecznie i uciekam przygotowywać się do dzisiejszej imprezy - całonocnego maratonu gry w mafię :P
 
Klaudia

sobota, 22 września 2012

Odżywka bez spłukiwania. Po co ją stosować?

Odżywka do spłukiwania to nieodłączny element pielęgnacji włosów, ale co z odżywkami bez spłukiwania? No właśnie :)
 
Odżywka taka, jak sama nazwa wskazuje, jest przeznaczona do nakładania na suche lub wilgotne włosy bez jej spłukiwania. Ma zwykle dużo lżejszą konsystencję niż odżywki do spłukiwania, ale jednocześnie zawiera mniej składników odżywczych. Nakładana w odpowiedniej ilości nie obciąża włosów, a za to pełni kilka bardzo ważnych funkcji.
 
 

Co daje włosom odżywka b/s?

+ poprawia nawilżenie włosów
+ ułatwia rozczesywanie
+ ogranicza puszenie
+ podkreśla skręt fal i loków
+ dodatkowo zabezpiecza włosy przed uszkodzeniami mechanicznymi
 
 

Dla kogo przeznaczone są odżywki b/s?

Właściwie dla każdego. Klucz w ich stosowaniu leży w ilości, jaką nakładamy na włosy. Powinnyśmy szczególnie uważać, jeśli nasze włosy są rzadkie i cienkie - wówczas nakładamy jej tylko kroplę, najlepiej na same końcówki. Jeśli nasze włosy trudno jest obciążyć, możemy spokojnie nałożyć na nie większą ilość. W przypadku włosów falowanych i kręconych najlepiej jest nakładać ją na mokre włosy, aby łatwiej było je rozczesać, jeśli zaś mamy proste włosy, lepiej nałożyć ją na sucho, aby uzyskać dodatkowe wygładzenie. Za pomocą odżywki bez spłukiwania możemy też zabezpieczać końcówki przed zniszczeniami (najlepiej na odżywkę nałożyć dodatkowo kroplę silikonowego serum lub jedwabiu), gdyż w ten sposób ochronimy je przed wysuszeniem. Podobno niektóre odżywki b/s nadają się także do mycia włosów.
 
Wybierając odżywkę b/s, zwracamy oczywiście uwagę na jej skład, gdyż podobnie jak zwykłe odżywki mogą zawierać parafinę, silikony, alkohol. Czytamy i wybieramy to, co odpowiada nam najbardziej.
 
 
Jeśli chodzi o mnie, to właściwie nie stosuję typowych odżywek b/s. W moim przypadku o wiele lepiej sprawdzają się zwykłe odżywki d/s nakładane w niewielkiej ilości na sucho. Moje włosy bardzo trudno jest obciążyć i właściwie nigdy nie mają dość odżywki, więc jeszcze nie zdarzyło mi się, żebym nałożyła jej za dużo :) Dzięki tak stosowanej odżywce d/s można szybko przywrócić włosom odpowiednie nawilżenie i wygładzenie - sprawdziło się to zwłaszcza w lecie, kiedy miały kontakt z wysuszającym działaniem słońca. Moim ulubieńcem w tej dziedzinie jest wycofana ostatnio Isana z olejkiem babassu, ale zamiast niej dobrze sprawdza się też choćby jeden z balsamów Mrs. Potter, którego aktualnie używam.
 
 
Czy stosujecie odżywki b/s? Macie swoje ulubione produkty lub sposoby na ich wykorzystanie? ;)

piątek, 21 września 2012

Jak prawidłowo szczotkować włosy?


Prawidłowe używanie grzebienia/szczotki to dla włosów sprawa bardzo istotna. Jeśli robimy to źle, wyrządzamy im o wiele więcej szkody niż pożytku. Nieprawidłowe szczotkowanie może być przyczyną uszkodzenia włosów, ich nadmiernego wypadania, a nawet puszenia się. Jak więc szczotkować włosy?
 
Najważniejszą rzeczą jest to, aby podczas czesania obchodzić się z włosami bardzo, bardzo delikatnie - niezależnie od tego, czy czeszemy je na sucho, czy na mokro i od tego, czym to robimy. Włos, choć zasadniczo jest dość wytrzymałą strukturą, może nie wytrzymać zbyt mocnego rozczesywania. Jeśli używamy zbyt dużo siły podczas czesania, włosy połamią się i powypadają. Nie ma więc mowy o żadnym szarpaniu, ciągnięciu i rozczesywaniu kołtunów grzebieniem.
 
Kolejną ważną rzeczą jest to, że na mokro rozczesujemy tylko włosy kręcone i falowane, za to proste jedynie na sucho. Mokry włos jest o wiele bardziej podatny na uszkodzenia niż suchy, gdyż jego łuski są rozchylone, jednak w przypadku kręconych włosów rozczesywanie na sucho sprzyja puszeniu oraz łamaniu włosów o naturalnie skręconej fakturze. Stąd wynikają te różnice.
 
tego im oszczędźmy :)
Następnym punktem jest to, czego używamy do czesania. Najbezpieczniejszym dla włosów narzędziem jest drewniany grzebień lub szczotka z naturalnego włosia. Najgorszym szczotka z metalowymi igłami i wystającymi plastikowymi elementami. W plastiku znajdują się niewidoczne gołym okiem mikroubytki, które naruszają strukturę włosa, poza tym w taką szczotkę włosy łatwo się wplątują i łamią przy okazji. Włosów nie należy także czesać zbyt często, gdyż wzmaga to ich wypadanie.
 
 
 

Jak szczotkować włosy kręcone i falowane?

Jak wspomniałam, włosy kręcone i falowane rozczesujemy tylko na mokro, po umyciu i nałożeniu na nie odżywki. Robimy to oczywiście delikatnie, najlepiej za pomocą drewnianego grzebienia z szeroko rozstawionymi zębami. Suche włosy w ciągu dnia przeczesujemy jedynie palcami, aby uniknąć puchu.





 

Jak szczotkować włosy proste?

Włosy proste z kolei rozczesujemy jedynie na sucho. Jeśli wydaje Ci się, że jeśli nie zrobisz tego zaraz po umyciu, to będziesz miała na głowie jeden wielki kołtun, to jesteś w błędzie :) Włosy suche rozczesuje się o wiele łatwiej. Jeśli po umyciu nałożyłaś na nie odżywkę, do ich rozczesania wystarczy tylko kilka pociągnięć grzebieniem.
 
Rozczesywanie zaczynamy zawsze od końcówek włosów, stopniowo poruszając się w górę. Dzięki temu unikamy kumulujących się kołtunów, które powstają podczas rozczesywania od góry (a wiele osób tak właśnie robi...). Możemy to robić zarówno głową w dół, jak i w "normalnej", pionowej pozycji :)
 
Poniższe obrazki przedstawiają etapy rozczesywania prostych włosów w pozycji z głową w dół:
 
 
Rozczesując włosy w ten sposób, zaczynamy najpierw od końcówek, a następnie od wierzchnich warstw, przechodząc stopniowo do reszty pasm.
 
I pamiętamy zawsze o tym, aby robić to delikatnie :)
 
Pozdrawiam,
Klaudia

czwartek, 20 września 2012

Włosowe zakupy na Ukrainie

Wczoraj wróciłam z Lwowa i muszę przyznać, że jest to chyba najpiękniejsze miasto, jakie widziałam (poza Jerozolimą) :) Szkoda, że byłam tam tylko przez jeden pełny dzień, ale za to jak wspaniale spędzony!
 
Ukraina to fantastyczne miejsce na zakupy ze względu na ceny, które są prawie 3 razy niższe niż w Polsce! Mimo to wydałam sporo pieniędzy, bo żal było nie kupić tego czy tamtego, skoro można to było dostać taniej :) Nie obyło się też więc bez małych włosowych zakupów. Naprawdę małych, gdyż kusiło mnie wiele rzeczy i musiałam te wydatki jakoś rozsądnie zaplanować, żeby mi na wszystko starczyło :P Jestem jednak bardzo ciekawa tego, jak sprawdzą się kupione produkty, bo zostały wyprodukowane przez ukraińskie firmy i nie można ich dostać w Polsce.
 
 

 

   Maska: Balsam przeciwko wypadaniu włosów   

Zaskakujące było to, że w maskach mogłam tam wybierać i przebierać. W pierwszej lepszej drogerii na półce stało ich chyba ze 20 rodzajów! W dodatku większość o przyzwoitym składzie. W Polsce od pół roku próbuję kupić jakąś porządną maskę i niestety, duży wybór jest tylko wśród komercyjnych kosmetyków. Kupiony przeze mnie produkt jest na szczęście naturalny, ma w składzie dużo ziół, które podobno mają zapobiegać wypadaniu włosów.
 
Skład:
 
Maskę kupiłam za 25 hrywien, czyli około 8,75 zł (450ml).
Miałam nawet w ręku maskę Kallos Latte, a także 3 inne rodzaje Kallosów (po 40 hrywien = 14zł) i miałam straszną ochotę na jej zakup, ale przeraziła mnie wielkość opakowania. Nie wiem, jakim cudem wepchnęłabym ją do torby :P
 
 

   Olejek migdałowy  

Podobnie jak w przypadku masek wybór był spory. Kupiłam go w samoobsługowej aptece za 23 hrywny, czyli około 8 zł (50ml). Produkt jest naturalnym olejkiem z migdałów bez sztucznych barwników, zapachów i innych dodatków. Na opakowaniu jest napisane, że wzmacnia włosy i przyspiesza ich wzrost, a także odżywia i wygładza suchą skórę. Na półce stało chyba z 6 rodzajów olejków i ciężko było się na jakiś zdecydować... Szkoda, że w Polsce tak rzadko sprzedaje się takie rzeczy :(
 
Olejek już nawet zdążyłam nałożyć na włosy na noc, ale w tym momencie są jeszcze mokre po umyciu, więc na efekty muszę poczekać do wyschnięcia :)
 
 

   Drewniany grzebień    

Od miesięcy uganiam się za nim po polskich sklepach i drogeriach i NIE MA. Tam drewnianych grzebieni było na pęczki, do wyboru i koloru, o różnym rozstawie zębów, pojedyncze, podwójne... Swój kupiłam za 10 hrywien, czyli około 3,5 zł. Tak niewiele było trzeba do szczęścia. :P
 
 
Oprócz tego kupiłam sobie też przepiękną bluzkę za 100 hrywien (35zł):

 
 
Jeśli zaś chodzi o włosy, to znów są trochę przesuszone, ale ponieważ od dwóch tygodni nie miałam nawet kiedy nałożyć na nie maski, jestem w stanie im to wybaczyć :P
 
pod Operą Lwowską

panorama Lwowa z Wysokiego Zamku
I na koniec jeszcze pewne piękne włosy spotkane na ulicy :)

 
 
Wczoraj po powrocie jednak spotkała mnie niemiła niespodzianka. Jestem strasznie zawiedziona wiadomością o wycofaniu ze sprzedaży odżywki Isany z olejkiem babassu :( Dopiero co się z nią polubiłam, była to chyba jedyna odżywka, która rzeczywiście potrafiła wygładzić moje sterczące włosy i cieszyłam się, że wreszcie trafiłam na produkt, który tak dobrze się sprawdza... Rossmann wycofał ostatnio wiele lubianych przez blogerki produktów, m.in. część kosmetyków Alterra. Za Alterrą płakać nie będę, ale Isana strasznie mnie rozczarowała. Zupełnie nie rozumiem, po co wycofywać produkty, które cieszą się największym powodzeniem i z których ma się duże dochody?
 
Zostało mi jeszcze pół opakowania kupionej na początku sierpnia Isany. Będę oszczędzać!
 
 
Pozdrawiam serdecznie,
Klaudia

PS. Moje włosy właśnie wyschły i już widać, że polubiły ten olejek :) Są bardzo miękkie, sypkie, a także trochę bardziej błyszczące i gładkie :)

sobota, 15 września 2012

FAST FOOD. Szybkie jedzenie, powolna śmierć. Co złego jest w burgerze?

 
 
 
Dziś postanowiłam poruszyć temat, o którym zawsze będę grzmieć, a mianowicie dotyczący fast foodu (junk foodu), czyli śmieciowego jedzenia, którym często żywi się przerażająco duża część populacji, a już na pewno obywateli naszego kraju. Chciałabym w miarę swoich możliwości wytłumaczyć, dlaczego fast foody to coś, czego trzeba unikać. Jest to temat, na który ciągle mało się mówi, a śmieciowe jedzenie to w dzisiejszych czasach istna plaga, której większość ludzi nie poddaje choćby chwilowej refleksji i przyjmuje je zupełnie bezkrytycznie i nieświadomie.
 
 
Opowieść o fast foodach zacznę więc od mojej "żywieniowej historii".
 
Jeszcze całkiem niedawno byłam miłośniczką jedzenia typu fast food. Mając działkę nad jeziorem i jeżdżąc tam niemalże co tydzień, często jadałam w barach, niekiedy rezygnując z normalnego obiadu. Kochałam hamburgery, zapiekanki, pizzę, kebaby, frytki... Nie gardziłam także McDonaldem, KFC i ciepłymi kanapkami kupowanymi gdzieś na mieście. Ponadto uwielbiałam chińskie zupki, które kupowałam i jadłam na kolację, a już prawdziwym hitem były gotowe dania w kubeczku, które wystarczyło tylko zalać wodą i miało się na przykład "pyszne" spaghetti lub wyczarowane nagle ziemniaczane puree z odrobiny proszku. Nie przeszkadzało mi także jedzenie gotowego, pakowanego jedzenia z supermarketu, objadałam się drożdżówkami ze szkolnego sklepiku... Na moje szczęście nigdy nie lubiłam słodkich, gazowanych napojów, alkoholu, nie ciągnęło mnie też do chipsów i innych tego typu przekąsek, ale i tak zdrowe odżywianie było tematem, który dla mnie nie istniał :) Nie zwracałam najmniejszej uwagi także na to, jak dużo jem słodyczy i tłustych, kalorycznych dań - nie byłam przecież otyła, nie miałam żadnych poważnych problemów zdrowotnych, więc o co chodzi?
 
 
 
Taki sposób żywienia nie był jednak obojętny dla mojego organizmu, z czego zdałam sobie sprawę dopiero po wielu latach. Wystarczy spojrzeć choćby na moje włosy, które po latach częstego żywienia się w barach wyglądały tak:
 
 
 
Obecnie ze zgrozą myślę o moim wcześniejszym sposobie odżywiania i jednocześnie cieszę się, że tak wiele rzeczy się w tej kwestii zmieniło :) Obecnie nie jadam ŻADNEJ z rzeczy wymienionych w powyższym tekście. Od jakiegoś czasu szczerze gardzę takim jedzeniem. Nawet przez myśl by mi nie przeszło, żeby kupić sobie chińską zupkę lub danie w kubeczku, a McDonalda omijam szerokim łukiem. Nie kupuję drożdżówek ani niczego prosto z supermarketu: żadnych gotowych obiadów, sałatek i tym podobnych rzeczy, które znajdują się w plastikowym opakowaniu. Idąc gdzieś ze znajomymi, zamiast kebaba zamawiam zupę. Jem mniej słodyczy, a więcej owoców i warzyw, czytam składy, generalnie - zwracam szczególną uwagę na to, co jem i nie wrzucam w siebie wszystkiego, co wpadnie mi w ręce.
 
 
 
 
Do zmiany nawyków żywieniowych przekonały mnie wpisy na blogu BlondHairCare oraz jeden artykuł, który kilka miesięcy temu znalazłam w Internecie. Niestety do dziś pluję sobie w brodę, że go sobie nie zapisałam, bo mimo wielokrotnych prób nie udało mi się go odnaleźć :( Będę więc musiała go parafrazować i własnymi słowami tłumaczyć, o co mniej więcej chodziło.
 
Artykuł dotyczył stricte restauracji McDonald, o której słyszy się takie rzeczy jak podawanie klientom spleśniałych kotletów, smażenie frytek w starym tłuszczu czy dodawanie do nich środków przeciwwymiotnych. Takie opowieści słyszałam często, jednak nigdy nie robiły na mnie wielkiego wrażenia. Przeczytanie tamtego artykułu było jednak jak dostanie czymś ciężkim w głowę i sprawiło, że zupełnie inaczej spojrzałam na kwestię śmieciowego jedzenia.
 
Zanim przejdę do sedna, przytoczę jeszcze pewnien wpis znaleziony w Internecie, który idealnie obrazuje sposób myślenia przeciętnego, niezorientowanego w temacie klienta:
 
"Od jakiegoś czasu zastanawia mnie: dlaczego fast-food szkodzi? Z tym, że bardziej chodzi mi o przeróżne kanapki (McDonalds, BurgerKing itp.) niż o skrzydełka smażone na głębokim oleju. Co złego jest w burgerze? Rozkładając na czynniki pierwsze jest to: bułka, mięso (kotlet), warzywa (surówka), ketchup i musztarda, odrobina majonezu. W tradycyjnym polskim obiedzie mamy do czynienia z: ziemniakami, kotletem, surówką, często ziemniaki są polane tluszczem. A więc co złego jest w burgerze? Pomińcie proszę kwestie kiepskiej jakości mięsa, starych skladnikow itp. Skupmy się na porównaniu obiadów domowych z burgerami domowymi."
 
Drogi Anonimowy Miłośniku fast-foodów, już odpowiadam Ci na Twoje pytanie.
 
 
 
 
W artykule wspomnianym przeze mnie wyżej dość szczegółowo opisano sposób powstawania dań, jakie można znaleźć w ofercie McDonalds. I niestety, ale trzeba zdać sobie sprawę z tego, że miejsce, w którym tworzone są sławetne burgery, bynajmniej nie jest kuchnią, a osoby sprawujące pieczę raczej nie są kucharzami. Nad daniami serwowanymi w restauracji McDonald pracuje bowiem cały sztab wykształconych... chemików.
 
Na próżno szukać w burgerze wspomnianego w wypowiedzi Miłośnika kotleta i surówki, które śmiał zestawiać z domowym obiadem. Smak każdej pojedynczej rzeczy zakupionej w McDonaldzie zawdzięczamy bowiem jedynie wielu kombinacjom pierwiastków, które opracowują wykształceni chemicy i dbają o to, by chemiczne substancje jak najwierniej imitowały naturalne smaki. To dlatego na całym świecie truskawkowy shake smakuje dokładnie tak samo, a hamburger sprawia wrażenie, jakby zawsze przyrządzała go ta sama osoba. Z tym, że w lokalnych restauracjach dań tych się nie przygotowuje, a jedynie dostaje gotowe do podgrzania. Kupując w McDonaldzie, dostajemy na tacy całą tablicę Mendelejewa i zajadamy się nią, uważając, że przecież lody muszą być zrobione z mleka, truskawki musiały zostać zerwane z krzaka, a sałata rosła na polu. Może i gdzieś sobie rosła - karmiona gigantyczną ilością nawozów i barwników, żeby przynajmniej miała zielony kolor. Bułki, które to niby są także w normalnym domowym burgerze, zostały potraktowane ogromną dawką spulchniaczy i konserwantów, dzięki którym są świeże przez lata. O mleku w lodach możesz zapomnieć - komu chciałoby się go używać, skoro znacznie taniej wynosi produkcja jego chemicznego zamiennika?
 
Jedzenie w McDonaldzie jest zupełnie wyjałowione. Nie zawiera absolutnie żadnych substancji odżywczych, a wszystkie składniki tych dań jedynie z pozoru są normalne. Od kiedy sobie to uświadomiłam, nie kupuję w Mc-u nawet sałatki.
 
 
 
Przyczyną takiego stanu rzeczy są oczywiście pieniądze - chcemy uzyskać jak najwięcej za jak najmniej. O konsekwencjach żywienia się fast-foodami można czytać bardzo długo. Do najczęstszych chorób nimi spowodowanych należą: otyłość, alergie, cukrzyca, nadciśnienie, nowotwory, choroby serca i wątroby.

Sprawa nie dotyczy oczywiście tylko McDonalda, ale także innych restauracji i barów typu fast food, a także gotowych produktów (bułek, kotletów) jakie możemy kupić w supermarkecie w celu zrobienia "domowego" burgera.
 
 
Więcej na ten temat możecie przeczytać tu:
Bardzo polecam ten artykuł, zagadnienie jest w nim przedstawione o wiele dokładniej niż zrobiłam to ja. Temat jest tu podjęty w bardzo podobny sposób, co w moim zaginionym artykule.
 
 
Nie można więc porównywać burgera kupionego w McDonaldzie z domowym obiadem, jak zrobił to Miłośnik, gdyż mają się one do siebie jak piernik do wiatraka. Oczywiście można mówić, że tradycyjny polski obiad także jest tłusty, ale bynajmniej nie tłuszcz jest tu największym problemem. Przyrządzając burgera w domu mamy przynajmniej pewność, że używamy prawdziwej sałaty, świeżej bułki i że kotlet, którego wkładamy do środka jest na pewno kotletem. Pod warunkiem, że bułkę kupujemy w piekarni, a nie w markecie, a kotleta smażymy sami z mielonego mięsa...
 
 
Czy po przeczytaniu powyższego artykułu macie jeszcze wątpliwości dotyczące szkodliwości śmieciowego jedzenia? Bo mnie on ich zupełnie pozbawił. Wyleczyłam się z choroby cywilizacyjnej zwanej fast food. Nie chodzę do McDonalda. Nie jadam w barach. Nie daję się nabrać na namiastki normalności w nienormalnym systemie. I zachęcam Was do tego samego.
 
 
PS. Jesteście ciekawi, jak wygląda trawienie zupki chińskiej w ludzkim żołądku? Polecam obejrzenie tego filmu. Podobne przykłady można by przytaczać jeszcze długo, ale ja chyba już nie chcę oglądać więcej :)

 


Niekoniecznie włosowa relacja z Bieszczadów :)

Jak wspominałam w swoim ostatnim poście sprzed prawie tygodnia, wybrałam się ze znajomymi w Bieszczady na kilka dni. Nigdy wcześniej tam nie byłam, choć chciałam tam pojechać od ładnych paru lat, ale teraz muszę stwierdzić, że Bieszczady to chyba najpiękniejsze miejsce w Polsce! W wielu miejscach w życiu byłam, w górach także, ale tak wspaniałe widoki widuje się rzadko :) Spędziliśmy świetnie czas i oczywiście planujemy odwiedzić Bieszczady ponownie w przyszłym roku :)
 
Jeśli chodzi o włosy, to przez te pięć dni nie miałam dla nich ani minuty czasu poza zwykłym myciem, a szczytem w pielęgnacji było nałożenie silikonowego serum na końcówki :P Niestety musiałam spać w mokrych włosach, czego od pół roku nie robiłam. Ponadto, jak to w górach, nosiłam je w kucyku lub warkoczach, aby je chronić przed wiatrem (na Caryńskiej strasznie wiało!). Jakoś szczególnie jednak nie ucierpiały i na jedynym zdjęciu, na którym choć trochę je widać wyglądają tak:
 
 
Przydałoby im się nałożenie jakiejś domowej maski albo oleju, ale chyba mi się to nie uda, bo w poniedziałek znowu wyjeżdżam - tym razem do Lwowa. Jestem strasznie podekscytowana tym wyjazdem, bo nigdy nie byłam na Ukrainie i bardzo chciałabym odwiedzić ten kraj :)
 
A teraz zapraszam do obejrzenia kilku zdjęć z niesamowitych Bieszczad :)
 

Rozsypaniec :)

Halicz



Tarnica


Połonina Caryńska

 
 
Pozdrawiam wszystkich serdecznie,
Klaudia :)

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...