Zapraszam także tutaj:

czwartek, 20 grudnia 2012

Kuracja skrzypokrzywą. Miesiąc 1: podsumowanie

Około miesiąc temu rozpoczęłam kurację skrzypokrzywą. Postanowiłam więc, że napiszę małe podsumowanie minionych czterech tygodni :) Były na pewno owocne i z pewnością będę jeszcze kontynuowała kurację.
O skrzypokrzywie pisałam tutaj. Przez ostatni miesiąc piłam ją codziennie według zamieszczonego na moim blogu przepisu. Moim głównym celem było zahamowanie wypadania oraz uzyskanie babyhair, ponieważ chciałabym zagęścić włosy. Co udało mi się osiągnąć?
 
 
Wypadanie: Mniej więcej po dwóch tygodniach zażywania włosy znacznie przestały wypadać! Bardzo mnie to zaskoczyło. Wcześniej podczas mycia wypadały garściami, aktualnie jest to tylko kilka włosów, których nawet nie zauważam. Ogólnie wydaje mi się, że włosy się zagęściły, ale nie udało mi się dokładnie zmierzyć ich obwodu w kucyku.
 
Babyhair: Niestety nie zaobserwowałam. Być może piję skrzypokrzywę za krótko, aby zdążyły wyrosnąć nowe włosy. Dam znać po kolejnym miesiącu :)
 
Przyspieszenie porostu: Wydaje mi się, że niewiele się tu zmieniło, ale ciężko mi to stwierdzić, gdyż co miesiąc włosy podcinam i nie mierzę ich przyrostu.
 
Paznokcie: Nie zauważyłam żadnej zmiany.

Skutki uboczne: Właściwie również żadnych nie zaobserwowałam. Pokrzywa nie zadziałała u mnie moczopędnie, starałam się przyjmować więcej płynów, ale kiedy mi się nie udawało, nie działa się tragedia. Nie pogorszyła mi się także cera. Przyjmowanie skrzypokrzywy nie było w żaden sposób uciążliwe, odpowiada mi jej smak.


Choć nie udało mi się osiągnąć wszystkiego, co zaplanowałam, będę kontynuować kurację. Aktualnie jestem w trakcie kilkudniowej przerwy, za jakieś 2-3 dni powrócę do regularnego picia :) Następne podsumowanie za miesiąc!

Pozdrawiam,
Klaudia

niedziela, 16 grudnia 2012

Błędy w pielęgnacji moich włosów przed włosomaniactwem

 
Dziś chciałam poruszyć temat dotyczący błędów, jakie popełniłam w pielęgnacji swoich włosów. W jaki sposób doprowadziłam je do takiego stanu, jak na zdjęciach, skoro niby przez cały czas o nie dbałam...?
 
Kondycja włosów była dla mnie zawsze bardzo ważna, dlatego też nie było mowy o ich farbowaniu, prostowaniu ani nawet suszeniu suszarką. Jak widać, na niewiele się to zdało - mimo unikania wyżej wymienionych zabiegów moje włosy były zniszczone na całej długości! Czasem sama się zastanawiam, jak mi się to udało tak je zniszczyć za pomocą zaledwie kilku zaniedbań :P Jakie były to zaniedbania?
 
 
1. Niepodcinanie końcówek
 
Zdecydowanie największy popełniony błąd, czyli zapuszczanie na siłę. Włosy były długie, ale bardzo słabe, połamane i suche, a w pewnym momencie przestały rosnąć. Gdybym podcinała je regularnie, urosłyby szybciej i wyglądałyby dużo lepiej. Szkoda, że nie można cofnąć czasu :(
 
2. Stosowanie zbyt mocnych szamponów
 
Moje włosy były bardzo słabe i cienkie przez codzienne stosowanie szamponów ze SLS, które dosłownie paliły mi włosy. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że polecany drogeryjny szampon może im szkodzić! Od kiedy stosuję łagodne detergenty, stały się grubsze i nabrały siły.
 
3. Zła dieta
 
Jako wielka miłośniczka fast foodów, zupełnie nie pomyślałam o tym, że nieodpowiednie odżywianie może wpłynąć na kondycję moich włosów. W tej kwestii nadal nie jest idealnie, ale wiele się poprawiło. Teraz moje włosy rosną o wiele mocniejsze.
 
4. Brak odżywiania
 
Po każdym myciu stosowałam co prawda odżywkę, ale praktycznie nigdy nie używałam masek (ani drogeryjnych, ani tym bardziej domowych). Uważałam, że niewiele pomogą...
 
5. Niedelikatne traktowanie
 
Rozczesywanie na mokro. Spanie w rozpuszczonych. Niezabezpieczanie ich przed warunkami atmosferycznymi. Szarpanie podczas czesania. Używanie nieodpowiedniej szczotki. Zbyt długie trzymanie pod ręcznikiem po umyciu. I mogłabym tak wymieniać dłużej.
 
 
Wydaje mi się, że wymienione błędy miały największy wpływ na kondycję moich włosów. Nic więc dziwnego, że były one cienkie, słabe, sztywne i połamane. Pisząc ten post, po raz kolejny przekonuję się, jak ważna jest ich świadoma pielęgnacja :) Dziś włosy wyglądają o wiele lepiej - przede wszystkim są grubsze, jest ich więcej, są lepiej nawilżone i odżywione. Mam nadzieję, że różnicę widać na zdjęciach :P
 
 
Jeśli chodzi o obecny stan moich włosów, nie są one idealne - ciągle pozbywam się dolnej, najsłabszej i najbardziej zniszczonej warstwy, czasem walczę z przesuszeniem albo wypadaniem, ale i tak uważam, że poprawa jest bardzo duża! :) Mam nadzieję, że moja notka będzie dla niektórych z Was przestrogą i nauką na cudzych błędach :)
 
 
Pozdrawiam serdecznie,
Klaudia

wtorek, 11 grudnia 2012

Zrób to sama. Ulepszamy balsam do ust

Ostatnio na którymś z blogów natknęłam się na wpis poświęcony temu, w jaki sposób można samemu zrobić balsam do ust. Do tego celu potrzebny jest wosk, którego niestety nie posiadam, pomyślałam jednak, że mimo to mogę się trochę pobawić w inny sposób i postanowiłam dodać co nieco do gotowego balsamu.

 


Truskawkowy balsam do ust Yves Rocher dostałam w prezencie już jakiś czas temu. Dość dobrze nawilżał i wygładzał usta, zużyłam go jednak mniej niż połowę (zużycie widać na zdjęciu). Powodem tego była bardzo gęsta, zbita konsystencja - na początku nie było trudno wydobyć go z pojemniczka, jednak kiedy było go mniej, coraz trudniej było go aplikować, aż w pewnym momencie zupełnie nie dało się go nabrać za pomocą palca. Balsam wylądował gdzieś w szufladzie i zapomniany leżał tam przez kilka miesięcy.
Po przeczytaniu wyżej wspomnianego postu przypomniałam sobie o nim i postanowiłam zadziałać - no bo dlaczego ma leżeć i się "kurzyć", skoro można go troszeczkę poprawić i nadal używać? :)
 

 
Krok po kroku:
 
Na początku podgrzewałam balsam nad palnikiem do momentu, aż uzyskał całkowicie płynną konsystencję. Następnie dodałam do niego kilka kropli olejku z pestek winogron oraz kroplę olejku rycynowego. Całość zamieszałam za pomocą wykałaczki, jeszcze chwilę podgrzałam, a następnie odstawiłam do całkowitego zastygnięcia.
 
Po zastygnięciu konsystencja balsamu była już dużo lepsza - łatwo było go nabrać, jednak jego działanie nawilżające było nieco słabsze i po kilku minutach od użycia na ustach pojawiało się wrażenie suchości. Zmienił się także trochę jego smak. Postanowiłam więc podgrzać go ponownie i dodać do niego kilka kropli olejku migdałowego, odrobinę miodu i czerwonej pomadki, aby zmienić troszeczkę jego kolor.
 
Po ponownym zastygnięciu balsam wyglądał tak:
 
 

Ma ładny kolor, lekką, musową konsystencję i fajnie pielęgnuje usta :) Warto więc było troszkę nad nim popracować, gdyż inaczej pewnie w końcu wylądowałby w śmietniku.
 
Niestety większość dodanego miodu wylądowała na dnie, więc chyba podgrzeję go raz jeszcze i spróbuję termu zaradzić :P Jestem pewna, że to nie koniec mojej zabawy z udoskonalaniem kosmetyków - następnym razem kupię wosk i spróbuję zrobić od zera swój własny balsam :)


 
Pozdrawiam,
Klaudia

sobota, 8 grudnia 2012

[2] PRZEPIS NA SOBOTĘ: Kiwi. Urozmaicamy dietę


Dziś sobota, a więc czas na drugi element cyklu :) Dzisiejszy wpis poświęcony będzie pysznemu owocowi, którym ostatnio się zajadam, a który jest jednocześnie doskonałym źródłem witamin - aktinidii chińskiej, znanej potocznie jako kiwi.


Co zawiera kiwi?

- jedno duże kiwi dostarcza dzienne zapotrzebowanie na witaminę C - jest jednocześnie jej najlepszym źródłem, zawiera jej więcej niż cytrusy!
- witaminę K
- potas - jego brak prowadzi do zmęczenia i osłabienia, jedzenie kiwi więc w pewien sposób dostarcza nam sił i energii :)
- witaminę E, która jest bardzo dobra dla naszej cery (chroni przed zmarszczkami)
- witaminy w grupy B
- kwasy owocowe i enzymy, które ułatwiają przemianę materii
- cynk - wpływa korzystnie na kondycję włosów, paznokci i cery
- miedź, kwas foliowy, magnez, wapń oraz błonnik


Dzięki zawartości witamin jedzenie owoców kiwi zapobiega przeziębieniom, ułatwia leczenie grypy, wpływają na poprawę samopoczucia i działają kojąco na nerwy. Chroni także przed chorobami serca i zmianami miażdżycowymi, wspomaga też oczyszczanie organizmu z toksyn.

Owoce kiwi można spożywać na surowo, także ze skórką, bo znajduje się w niej wiele witamin i substancji odżywczych.


Przepis na koktajl z kiwi:

Z owoców aktinidii chińskiej można wyczarować wiele deserów, ja jednak podzielę się tym, który sama robię najczęściej - pyszny i pożywny koktajl :)

Źródło: http://kotlet.tv/

Składniki:
- 1 kiwi
- 1 banan
- kefir, maślanka lub jogurt naturalny (ważne, aby nie było to mleko!)
- zarodki pszenne lub otręby
- opcjonalnie łyżka miodu (nie cukru) do smaku

Owoce kroimy i miksujemy blenderem, następnie dolewamy trochę kefiru/maślanki/jogurtu wedle uznania, dodajemy miód, otręby i całość ponownie miksujemy. Otrzymany koktajl jest zdrowy, bardzo pożywny, a na dodatek przepyszny! :)

Nie wiem jak Wy, ale ja uwielbiam owoce kiwi, mogłabym je jeść codziennie :)


Pozdrawiam serdecznie,
Klaudia

poniedziałek, 3 grudnia 2012

Moje włosy - Grudzień 2012


Listopad minął niestety pod hasłem niezbyt udanych planów powziętych na początku miesiąca. Zaczęło się od nieudanej falowej akcji, później dołączyła do tego nie najlepsza dieta, a skończyło się na lekkim przesuszu pod koniec miesiąca. Przez cały czas od ostatniej aktualizacji męczyłam się też z wypadaniem - olejek łopianowy nie pomagał mimo regularnego stosowania.
 
Na szczęście w listopadzie były też wzloty - wreszcie postanowiłam wypróbować skrzypokrzywę (kurację rozpoczęłam 21.11), a także, według obietnicy z zeszłego miesiąca, podcięłam włosy. Jak już mówiłam, będę to robić co miesiąc, ponieważ póki co ich nie zapuszczam.
 
Mimo podcięcia i braku stosowania przyspieszaczy włosy troszeczkę urosły:
 
 
Od razu przepraszam za kiepskie (i nierówno zestawione...) zdjęcia - niestety coraz trudniej o dobrą pogodę i oświetlenie, a unikam robienia zdjęć z lampą, bo nic na nich nie widać. Chciałabym też kiedyś w końcu dodać zdjęcie włosów niepofalowanych od warkocza, ale póki co cały czas w nim śpię oraz chodzę, kiedy jestem w domu, a nie chce mi się prostować włosów jedynie do zdjęcia.
 
Poza tym włosy właściwie nie mają się najgorzej - są zdrowe już prawie na całej długości, bardzo miękkie i o wiele gładsze niż kiedyś :) Gdyby jeszcze udało mi się uzyskać większy blask...
 
 
Plany na grudzień:
 
1. Kontynuować kurację skrzypokrzywą (przez cały miesiąc)
2. Uzupełnić zapasy kosmetyczne
3. Pić więcej wody (niezbyt udany plan powzięty również na listopad)
4. Dbać o dietę (w grudniu nie będzie to łatwe ze względu na ilość słodyczy jaką zjem w święta :P)
5. Chodzić spać przed północą. Z tym będzie chyba najtrudniej...
 
 
No i nadal walczę o gęstość... mam nadzieję, że skrzypokrzywa okaże się trafionym suplementem.
 
A teraz lecę uczyć się na jutrzejsze kolokwium z chińskiego :) Pozdrawiam wszystkich serdecznie i życzę miłego wieczoru! :)
 
Klaudia

niedziela, 2 grudnia 2012

Co najlepiej wygładza i nawilża moje włosy?

Dobra wiadomość - mój kumputer już działa! :) Okazało się, że to nic poważnego, wystarczyło tylko wznowić działanie systemu i wszystko jest już ok. Dlatego też jeszcze dzisiaj zamieszczam nową notkę, a jutro pojawi się miesięczna aktualizacja :)


http://www.thread.co.nz/
 
Wiem, że wiele z Was szuka idealnego sposobu na to, aby uzyskać jak najlepsze nawilżenie i wygładzenie swoich włosów. Nie jest to łatwe, ale ja mogę się pochwalić, że w swoim przypadku taki sposób znalazłam :)
 
Kiedy chcę maksymalnie wygładzić swoje włosy albo przywrócić im nawilżenie po nieco gorszym okresie, stosuję olejowanie na odżywkę z użyciem olejku migdałowego. Nic do tej pory nie sprawdziło się tak rewelacyjnie! Na lekko zwilżone włosy nakładam sporą porcję odżywki (najlepiej sprawdza się Isana z olejkiem babassu, ale inne bezsilikonowe, treściwe odżywki też będą dobre), a następnie niewielką porcję olejku migdałowego (używam olejku zakupionego na Ukrainie). Całość trzymam 2-3 godziny pod czepkiem i ręcznikiem. Po umyciu włosy są po prostu idealne - doskonale nawilżone, dociążone, a ponadto niesamowicie gładkie i miękkie! Nic im wtedy nie brakuje, mogłyby być takie zawsze :)
 
Sam olejek również dobrze wygładza włosy, ale dopiero odżywka dostarcza im substancji nawilżających, które wraz z olejem zostają dobrze przyswojone, co owocuje świetnym stanem włosów :)
 
Jeśli macie olejek migdałowy, polecam wypróbować ten sposób! Ten olejek jest moim zdecydowanym faworytem w gronie swoich konkurentów :)
 
Pozdrawiam serdecznie,
Klaudia

wtorek, 27 listopada 2012

Wóz strażacki [wibo Express growth]

Dziś recenzja lakieru kupionego na -40% promocji w Rossmannie :) Jest to jeden z lakierów Wibo Express Growth w odcieniu strażackiej czerwieni.
 
Cóż mogę powiedzieć? Kolor lakieru jest bardzo intensywny, wyróżniający się, nie jest to na pewno zwykła, tradycyjna czerwień. Lakier jest dość dobrze napigmentowany, kryje po 2-3 warstwach. Podobnie jak w przypadku innych lakierów Wibo, konsystencja jest dość rzadka, przez co czasem zalewa skórki. Pędzelek jest dość wąski i miękki, raczej wygodny. Schnie przeciętnie, podobnie też z trwałością - odpryski pojawiają się pierwszego dnia, na drugi dzień trzeba już robić poprawki.
 
Jeśli chodzi o cenę, w promocji kupiłam go za 3zł z groszami.
 
Jest to mój trzeci lakier Wibo i właściwie to mam do nich mieszane uczucia - lubię ich ciekawe odcienie, jednak trwałość pozostawia wiele do życzenia, przy tej cenie wolę więc zdecydowanie lakiery Safari.
 
Ale same przyznajcie, że ten kolor jest świetny :)
Zdjęcia niestety nie oddają go w pełni - za oknem szaro, buro i ponuro, więc ciężko było o odpowiednie oświetlenie.
 




 
A Wy? Co ciekawego kupiłyście na promocji w Rossmannie?
Lubicie lakiery Wibo? :)
 
Pozdrawiam serdecznie,
Klaudia

sobota, 24 listopada 2012

[1] PRZEPIS NA SOBOTĘ: Skrzypokrzywa. Urozmaicamy dietę



Ponieważ w swoich postach wielokrotnie podkreślam, jak ważna w dbaniu o włosy jest odpowiednia dieta, postanowiłam rozpocząć na blogu specjalnym cotygodniowy cykl poświęcony zdrowemu odżywianiu. Co sobotę będę umieszczać pomysły na to, jak urozmaicić swoją dietę i wprowadzać do niej cenne składniki odżywcze. Często nie mamy czasu na to, aby coś specjalnego gotować albo chodzić na zakupy, dlatego też na dzień prezentacji przepisu wybrałam sobotę - dzień, kiedy zazwyczaj mamy trochę więcej czasu na to, aby przejść się do sklepu, spędzić trochę czasu w kuchni czy po prostu zrobić coś dla siebie. Mam nadzieję, że nowy cykl będzie motywacją także dla mnie, abym częściej wprowadzała do swojego jadłospisu nowe dania i przekąski - tym samym dostarczając oczywiście składniki potrzebne włosom, i nie tylko :)
 
Na pierwszy ogień znana już dobrze większości włosomaniaczek skrzypokrzywa :)
 
 
Skrzypokrzywa
 
To nic innego jak mieszanka ziół: skrzypu i pokrzywy. Znane są z tego, że wzmacniają włosy i przyspieszają ich wzrost, dlatego też są często stosowane przez włosomaniaczki :) Są to zioła łatwo dostępne i niedrogie - za 2-3zł za paczkę możemy je dostać w każdym sklepie zielarskim. Oprócz działania na włosy poprawiają także stan cery i paznokci.
 
Ponadto pokrzywa wspomaga oczyszczanie organizmu z nadmiaru toksyn i kwasu moczowego, wzmacnia układ odpornościowy, ma działanie antybakteryjne, antywirusowe i przeciwalergiczne, obniża poziom cukru we krwi (lecząc stany przedcukrzycowe), dostarcza żelaza (przeciwdziała niedokrwistości i anemii, poprawia krążenie i wydolność fizyczną), oczyszcza drogi moczowe (zapobiega tworzeniu piasku nerkowego i zapaleń dróg moczowych), wspomaga trawienie, oczyszcza zatoki. Skrzyp zawiera dużą ilość krzemionki, przez co wzmacnia włosy i paznokcie, zapobiega wypadaniu włosów oraz poprawia cerę. Podobnie jak pokrzywa wspomaga oczyszczanie dróg moczowych, a także wzmacnia naczynia krwionoścne, chroniąc przed m.in. udarem i miażdżycą.
 
Jak widać zioła te korzystnie działają nie tylko na włosy, ale także na wiele innych części naszego organizmu :)
 
 
Przepis na skrzypokrzywę:
 
Łyżeczkę ziela skrzypu zalać szklanką wody, następnie gotować na małym ogniu przez około 15 minut. Pod koniec gotowania dodać łyżeczkę ziela pokrzywy i odstawić do zaparzenia pod przykryciem na około 10 minut. Na koniec przecedzić, wypić świeży wywar.
 
Pokrzywa nie wymaga gotowania, gdyż nie zawiera krzemionki i aby wszystkie cenne składniki dotarły do wywaru, wystarczy ją zaparzyć. Nie używamy ziół w torebkach, gdyż są one pozbawione wielu cennych składników, a "wzbogacone" o śmieci.
 
Warto zastosować kurację skrzypokrzywą, jeśli zależy nam na konkretnym działaniu, np. na włosy: pijemy kubek lub dwa dziennie przez 3 tygodnie, następnie robimy kilka dni przerwy i wznawiamy na kolejne 3 tygodnie. Jednak picie jej nawet od czasu do czasu na pewno również przyniesie pozytywne skutki :) Warto więc skrzypokrzywą zastąpić od czasu do czasu zwykłą herbatę.
 
 
UWAGA:
Należy pamiętać o tym, że skrzypokrzywa ma działanie moczopędne, podczas kuracji należy więc przyjmować zwiększoną ilość płynów, aby uniknąć odwodnienia. Ponadto pokrzywa może wypłukiwać z organizmu wapń, a skrzyp witaminę B1 - podczas ich stosowania należy więc uzupełniać ich braki, choćby w postaci tabletki. U niektórych przyjmowanie skrzypu i pokrzywy może także wywołać lekkie dolegliwości ze strony układu pokarmowego. Początkowo może także pogorszyć się stan naszej cery ze względu na to, że z organizmu usuwane są toksyny, jednak po kilku tygodniach powinna nastąpić poprawa. Oczywiście można być także uczulonym na skrzyp albo pokrzywę, wówczas należy zaniechać ich spożywania. Generalnie ich przyjmowanie jest jednak bezpieczne i nie powoduje żadnych poważnych efektów ubocznych, należy tylko pamiętać o uzupełnianiu płynów i witamin :)
 
 
Ja rozpoczęłam kurację skrzypokrzywą kilka dni temu. Zależy mi głównie na tym, aby ograniczyć wypadanie włosów. Podczas pisania dla Was tego artykułu przeczytałam także o działaniu przeciwalergicznym i leczeniu kataru siennego - mam z tym problem, więc może tu także będzie poprawa? :) Efektami picia podzielę się oczywiście za kilka tygodni :) Bardzo lubię jej smak, przyjmowanie nie jest dla mnie w żaden sposób uciążliwe.
 
 
A Wy? Czy pijecie skrzypokrzywę? Lubicie jej smak, działanie?
Jak Wam się podoba pomysł na taki cykl na blogu? :)
 
Pozdrawiam serdecznie,
Klaudia

piątek, 23 listopada 2012

Jak zmywać oleje? Kilka porad i patentów


Niedomycie oleju to jeden z głównych czynników, który zniechęca do jego używania. Zwłaszcza na początku przygody z olejowaniem można napotkać trudności - to irytujące, kiedy po kilku godzinach siedzenia w czepku, a następnie mycia i suszenia okazuje się, że włosy są tłuste.
 
Wskazówka dla początkujących włosomaniaczek:
Przede wszystkim pamiętaj, że zmywanie oleju jest przede wszystkim kwestią wprawy. Pierwsze olejowania mogą zakończyć się niedomyciem (w moim przypadku też tak było), ale potem sama zobaczysz, że kiedy wypracujesz odpowiednią technikę, nic takiego nie będzie miało miejsca. Mycie naolejowanych włosów właściwie niczym nie różni się od mycia bez oleju, można to bez przeszkód zrobić za pomocą łagodnego szamponu.
 
Poniżej przedstawiam kilka rad dotyczących zmywania oleju. Jeśli masz z tym trudności, zachęcam do wypróbowania tych kilku patentów i porad przetestowanych przez rzeszę starszych stażem włosomaniaczek :)
 
 
1. Nie nakładaj za dużo oleju  
To pierwsza ważna rada. Aby olej zadziałał, nie musimy nakładać go w takiej ilości, aby spływał nam z włosów. Do naolejowania nawet długich włosów na ogół wystarcza jedna stołowa łyżka oleju. Taką ilość należy po trochu nabierać opuszkami palców, lekko rozprowadzić na dłoniach i delikatnie smarować włosy podzielone na partie. Dzięki temu olej pokryje je dokładnie i jednocześnie w optymalnej ilości. Nie ma sensu przesadzać, bo czasem mniej znaczy dla włosów więcej :) Oczywiście im mniej oleju nałożymy, tym łatwiej będzie go zmyć, dlatego należy mieć to na uwadze.
 
2. Łącz olej z odżywką  
Jeśli masz problem ze zmyciem samego oleju, możesz spróbować nałożyć go na odżywkę. Na lekko wilgotne włosy nakładamy porcję odżywki, a następnie łyżkę oleju. Znajdujące się w odżywce detergenty zemulgują olej, ułatwiając jego zmycie.
 
3. Maska po myciu 
Na wilgotne włosy po umyciu nałóż na kilkanaście minut maskę lub odżywkę - również w tym przypadku dzięki detergentom ewentualne resztki niezmytego oleju zostaną zemulgowane i usunięte.
 
4. Potraktuj szamponem "na sucho"
Zanim zmoczysz naolejowane włosy, wetrzyj w nie porcję lekko rozcieńczonego szamponu i pozostaw na chwilę, a następnie umyj włosy. Szampon zemulguje tłuszcz, dzięki czemu będzie go łatwiej usunąć.
 
5. Myj dwa razy!  
Już prawie zapomniałam o tym punkcie, z racji tego, że sama zawsze myję włosy dwukrotnie, ale wiem, że niektóre z Was robią to tylko raz. Dla jasności - na mokre włosy nakładamy szampon, masujemy, spłukujemy, a następnie całą czynność powtarzamy. Dwukrotne mycie daje większą pewność, że olej zostanie usunięty :)
 
6. Bądź dokładna 
Prosta zasada. Myjąc naolejowane włosy miej na uwadze to, aby dotrzeć z szamponem do wszystkich ich partii i po prostu zrobić to dokładnie. Dla pewności użyj odrobinę większej niż zwykle ilości szamponu, potraktuj nim nie tylko skórę głowy, ale także włosy na długości (delikatnie!).
 
 
Uwaga! Skuteczność zmywania oleju nie zależy od użytego szamponu. Większość łagodnych detergentów bez problemu sobie z tym radzi, nie warto więc stosować szamponów ze SLS, gdyż wypłukują one wiele cennych składników pozostawionych przez olej.
 
Oczywiście każde włosy są inne i mają inne potrzeby. Jeśli mimo prób nie potrafisz obyć się bez siarczanowego szamponu, nie ma tragedii - postępuj po prostu tak, jak lubią Twoje włosy. Wiem jednak, że nie warto rezygnować z olejowania, tylko poćwiczyć, poeksperymentować, a efekty na pewno się pojawią :)
 
Znacie jakieś inne patenty na zmywanie oleju?
 
Pozdrawiam,
Klaudia

PS. Notka z dedykacją i pozdrowieniami dla Kury :))

środa, 21 listopada 2012

Pierwsza paczka z Paatal.pl i małe zakupy w zielarskim

Dziś post zakupowy :)

Kilka dni temu koleżanka poinformowała mnie, że zamawia paczkę z Paatal.pl i spytała, czy chcę coś kupić. Nie znałam wcześniej tej strony, ale kiedy tam weszłam, przepadłam - jest tam mnóstwo kosmetyków, także tych znanych marek, w cenach o wiele niższych niż w sklepach! Ciężko mi było się na coś zdecydować, zwłaszcza, kiedy chciałam się zmieścić w określonej kwocie, ale w końcu zdecydowałam się na małe zakupy :) Paczka przyszła dzisiaj, dwa dni po złożeniu zamówienia, a w niej:
 

1. Possibility Vanilla Creme brulee - żel pod prysznic, szampon i płyn do kąpieli. Ładny, słodki zapach wanilii. Raczej nie użyję go jako szamponu ze względu na mało ciekawy skład, ale jako płyn do kąpieli - chętnie :)
Cena: 7,95zł
 
2. Kredka Manhattan, kolor jak na zdjęciu, może nieco jaśniejszy. Połyskliwa, cienka, na pierwszy rzut oka dość dobrze napigmentowana.
Cena: 1,5zł
 
3. Cienie do powiek Bourjois Ombre Stretch - kolor jak na zdjęciu, ciekawy odcień pomiędzy brązem a fioletem. Zakup cieni chodził mi po głowie już od jakiegoś czasu, mam nadzieję, że będę zadowolona :)
Cena: 8,50zł

4. Spray do okularów
Ma je czyścić oraz zapobiegać parowaniu. Byłabym wdzięczna, gdyby działał :D
Cena: 3,30zł

5. Baza pod tusz Wet'n'wild
Pierwszy raz kupiłam tego typu kosmetyk - skusiła mnie niska cena. Ciekawa jestem, czy zauważę jakąś różnicę w wyglądzie rzęs lub w sposobie nakładania tuszu.
Cena: 4zł

6. Pilniczki serduszka, sztuk 2
Cena: 0,66zł/szt.


Oprócz tego moja mama zamówiła również cienie Bourjois w kolorze niebieskim, lakier oraz dwie odżywki do paznokci. Jeśli któregoś z tych produktów będę miała okazję używać, nie omieszkam zrecenzować - jestem ciekawa zwłaszcza jednej z odżywek :)
 
Jeśli ktoś z Was nie ma jeszcze konta na Paatalu, może się zarejestrować klikająć tutaj, a dostanie na starcie 100 pkt na przyszłe rabaty :D
 
 
 
Oprócz tego wybrałam się dziś do sklepu zielarskiego po skrzyp i pokrzywę:
 
 
Postanowiłam wypróbować na sobie tę kurację, ponieważ chciałabym, aby włosy się zagęściły. Liczę na nowe babyhair i zahamowanie wypadania. Dziś albo jutro piję pierwszy kubek :)
 
Tymczasem uciekam umyć włosy, a następnie siadam do chińskich znaczków :)
 
Pozdrawiam serdecznie,
Klaudia

poniedziałek, 19 listopada 2012

Mój lęk przed fryzjerami - jak się zaczął i jak się skończył? Przygoda z nieudaną grzywką

Przepraszam za dłuższą przerwę w publikowaniu postów - miałam bardzo pracowity weekend, a ponadto wiele do zrobienia na tygodniu. Już nadrabiam nieobecność postem o czymś, o czym od dawna zamierzałam tu wspomnieć, ale jakoś nie było sposobności :)

Należałoby zacząć od tego, że od małego miałam lekką obsesję na punkcie długości swoich włosów. To dlatego, że zawsze chciałam je zapuścić i każdy centymetr mniej był dla mnie wielką stratą. Kiedy musiałam podciąć włosy, zawsze mocno to przeżywałam i trzęsłam się na fotelu w salonie, bo każde skrócenie oddalało mnie od upragnionego celu. Zawsze miałam wrażenie, że fryzjer obcina o wiele więcej niż chciałam, dlatego rzadko tam chodziłam - nie lubiłam podcinać końcówek, uważałam wtedy, że to nic nie daje, a jedynie niepotrzebnie skraca włosy. Pewnego razu jednak, po jednej z wizyt w "fachowym" salonie stwierdziłam, że fryzjerzy to ród przeklęty i przez bardzo długi czas omijałam ich salony szerokim łukiem.
Kiedy byłam w pierwszej gimnazjum, nosiłam prostą grzywkę. Na początku wakacji stwierdziłam, że zacznę ją zapuszczać - zaczesałam ją więc na bok i sama przycięłam nożyczkami. Wyglądała całkiem ok, ale stwierdziłam, że pójdę do fryzjera, żeby mi ją ładnie wycieniował, żeby lepiej wyglądała przy odrastaniu - to chyba nie było bardzo skomplikowane? Wybrałam się do osiedlowego salonu. Do dziś dziwię się sobie, że usiadłam wtedy na fotelu. Obsługiwała mnie jakaś młoda dziewczyna, która chyba pierwszy raz w życiu trzymała w ręku nożyczki... Powiedziałam jej, że chcę jedynie lekko wycieniować grzywkę, ale ona nie słuchała - zanim się obejrzałam, zaczesała mi do przodu szerokie pasmo włosów i zaczęła robić grzywkę od nowa w taki sposób, że na koniec nic z niej nie zostało - była jednym, krótkim, sterczącym pasemkiem gdzieś nad czołem. Mina "fryzjerki" była chyba bardziej niepewna niż moja, co skwitowała słowami: "Jak się uczesze i wysuszy suszarką, to się ułoży...".
Wróciłam do domu i dopiero wtedy zobaczyłam, w jakim stanie są moje włosy. Był płacz i przekleństwa, wyglądałam po prostu koszmarnie - fryzura żadna, grzywka żadna, byłam zrozpaczona. Niewiele myśląc, wzięłam pieniądze i poleciałam do innego salonu, w którym kiedyś się ścinałam i było ok - debatowały tam nade mną trzy fryzjerki mówiąc zgodnie, że czegoś takiego jeszcze w życiu nie widziały. Sytuacja była praktycznie nie do uratowania - jedyne, co mogły zrobić, to nałożyć kolejną, trzecią już warstwę i zrobić grzywkę od nowa. Skończyło się tak, że przez kolejne 2 miesiące chodziłam z grzywką podpiętą do góry, bo nie nadawała się do pokazania jej ludziom. Nie mam niestety zdjęcia, ale wyglądała mniej więcej tak, jak na rysunku na samej górze :)
Po tym wydarzeniu przysięgłam, że już nigdy, przenigdy nie pójdę do fryzjera. Słowa dotrzymywałam przez następne 5 lat.
http://www.divaeyelashextensions.co.uk/
Takich historii słyszy się mnóstwo. Musiało minąć bardzo wiele czasu, zanim przeprosiłam się z fryzjerami. Z lęku przed nimi paradoksalnie wyleczyło mnie włosomaniactwo - dopiero kiedy zaczęłam dbać o włosy, zdałam sobie sprawę z tego, jak ważne jest ich podcinanie i że nie sposób jest tego zaniechać. Przekonałam się również, że włosy są tak naprawdę tylko włosami, które dość szybko odrastają (zwłaszcza wspomagane odpowiednimi przyspieszaczami), więc nie warto się przejmować każdym straconym centymetrem. No i na koniec - chyba jednak trochę dojrzałam od tamtego czasu i stwierdziłam, że długość moich włosów nie jest najważniejszą rzeczą na świecie :)
Dzisiaj chodzę do jednej, zaufanej fryzjerki, którą poleciła mi mama i nigdy nie miałam u niej żadnych nieprzyjemnych przygód. Myślę, że warto jest rozejrzeć się za fachowcem, któremu można bez strachu oddać swoje włosy, niż iść do pierwszego lepszego salonu i wyjść z koszmarem na głowie. Życzę każdej anty-fryzjerowej włosomaniaczce, aby kiedyś przełamała swoje obawy i trafiła na dobrego fryzjera - warto! :)
Klaudia

środa, 14 listopada 2012

Kupujemy kosmetyki. Cz. I - Szampon

http://www.nitalabelingequipment.com

Chyba każda włosomaniaczka zdaje sobie sprawę tego, jak ważne w pielęgnacji włosów jest dokonywanie mądrych i przemyślanych zakupów, aby uzyskać upragnione efekty. Postanowiłam napisać więc mały poradnik na temat tego, jak nie zagubić się w przeglądaniu sklepowych półek i wybrać produkt, który spełni nasze oczekiwania :)
 
Kosmetyk powinno się analizować i oceniać pod wieloma aspektami, ale zdecydowanie najważniejszym jest jego skład - w końcu warto wiedzieć, co zawiera substancja, którą zamierzamy nałożyć na włosy. Posiadając przynajmniej podstawową wiedzę na temat składu kosmetyków, jest nam o wiele łatwiej dobrać produkty do naszych potrzeb bez kupowania w ciemno i testowania tysięcy specyfików, zanim trafi się na ten odpowiedni. Często też dajemy się nabrać reklamom, płacąc bardzo dużo pieniędzy za polecany w telewizji kosmetyk, który z punktu widzenia chemii jest tak naprawdę bezwartościowy i nie może poprawić stanu naszych włosów. Warto jest więc wiedzieć, na co wydawać nasze pieniądze i po prostu robić to mądrze.
 
Zapraszam do przeczytania pierwszego wpisu z serii, dotyczącego zakupu podstawowego kosmetyku w pielęgnacji włosów - szamponu.
 
 
Jak kupić dobry szampon? Zasady, jakich należy przestrzegać
 
Przede wszystkim należy wiedzieć, że szampony dzielimy na dwie grupy:
  • szampony do mycia - są to szampony (bądź częściej produkty nie będące szamponami, ale dobrze sprawdzające się w tej roli), które nie posiadają w swoim składzie silnych detergentów* i są przeznaczone do normalnego, częstego mycia włosów. Myciem określamy zwyczajne zmywanie z włosów zanieczyszczeń nagromadzonych w ciągu dnia i nadmiaru sebum - do tego celu wystarczą łagodne detergenty. Nie ma znaczenia, czy myjesz włosy codziennie, czy co drugi, co trzeci dzień - potrzebujesz do tego takiego właśnie szamponu.
  • szampony do oczyszczania - zawierają silne detergenty* i służą do dokładnego oczyszczenia włosów z substancji, które nadbudowały się na nich w ciągu dłuższego okresu czasu, czyli np. silikonów i protein. Stosujemy je tylko raz na kilka tygodni (np. raz na 2 tygodnie, raz w miesiącu - w zależności od potrzeb), gdyż używane zbyt często mogą wysuszać włosy i powodować powstawanie w nich ubytków.
  •  
* Silne detergenty to np.:
Sodium Laureth Sulfate - najbardziej powszechny
Sodium Lauryl Sulfate
Sodium Coco Sulfate
Ammonium Laureth Sulfate
Ammonium Lauryl Sulfate
 
Szukamy ich zwykle na samym początku składu, więc łatwo je od razu zauważyć. Często są to siarczany, więc widząc w nazwie Sulfate należy się spodziewać, iż jest to właśnie detergent.
 
Skoro wiemy już, jak dzielimy szampony, trzeba sobie po prostu odpowiedzieć na pytanie, którego typu potrzebujemy :) Większość dostępnych na półkach szamponów zawiera silne detergenty. Jeśli potrzebujemy łagodnego szamponu, powinniśmy szukać wśród produktów o innym przeznaczeniu (np. płyn do higieny intymnej Facelle, balsam dla kobiet w ciąży Babydream fur Mama) lub na stoisku dla dzieci. Zawsze jednak patrzymy na skład.
 
 
Należy pamiętać, jaka jest podstawowa rola szamponu, a jest nią mycie lub oczyszczanie włosów. Z tego też powodu kupujemy produkty, które to właśnie robią. Nie potrzebujemy w szamponie dużej ilości ekstraktów ani olejków, gdyż szampon jest na głowie zbyt krótko, aby mogły one zadziałać na włosach.
  1. Kupujemy szampon o możliwie najkrótszym, naturalnym składzie. Nie musimy być tu ekspertami od chemii kosmetycznej, wystarczy zerknąć na etykietkę i porównać długość składu z innymi produktami na półce. Włosy nie lubią nadmiaru chemii, więc im krótszy skład, tym bardziej dla nich przyjazny.
  2. Nie przepłacamy. Ponieważ jedynym zadaniem szamponu jest umycie/oczyszczenie włosów, nie potrzebujemy do tego celu specyfiku za kilkadziesiąt złotych. O ile czasem warto jest zainwestować w dobry olej albo maskę, tak zakup szamponu zupełnie tego nie wymaga. Słowem - kupujemy jak najtaniej, ale pilnujemy składu.
  3. Unikamy silikonów w szamponie. O ile w odżywkach mogą okazać się one pożyteczne, tak w szamponie powodują przede wszystkim oblepienie i obciążenie włosów. Jeśli chcemy stosować silikony, wstrzymajmy się z nimi do zakupu odżywki.
    O silikonach można przeczytać tutaj.
  4. Nie wierzymy reklamom. Żaden szampon nie zlikwiduje problemu wypadania włosów (chyba, że ich przyczyną było np. uczulenie na silne detergenty - wtedy odstawienie może pomóc) ani nie nada włosom nieziemskiego blasku. Szampony znane z telewizji są często bombami silikonowymi, które działają tak, jak opisałam to w pukcie wyżej.
  5. Uważniej czytamy skład. W dalszej jego części (po stwierdzeniu obecności/nieobecności silnych detergentów) możemy szukać innych substancji, które nie mają wielkiego znaczenia, ale ich obecność jest mile widziana. Są to przede wszystkim naturalne ekstrakty (opatrzone końcówką Extract) i delikatne substancje nawilżające, np. Glycerin, Propylene Glycol. Unikamy natomiast alkoholu (Alcohol, Alcohol Denat), gdyż powoduje wysuszanie włosów i podrażnienie skóry głowy.
 
Jest to zaledwie kilka zasad, ale ich przestrzeganie może nam znacznie ułatwić robienie zakupów i planowanie wydatków. Tak się dobrze składa, że "dobre" szampony są często o wiele tańsze od tych niby profesjonalnych, znanych z reklam, więc warto zerknąć na etykietkę i nie czytać jedynie opisu producenta, ale przede wszystkim skupić się na składzie. Myślę, że odpowiednio dobrany szampon jest kluczową rzeczą w pielęgnacji, gdyż używanie zbyt mocnego może powodować powstawanie ubytków we włosach i ich wysuszenie, a naszpikowanego silikonami obciążenie i nadmierne przetłuszczanie. Mam nadzieję, że mój post nieco rozjaśnił sprawę przynajmniej początkującym włosomaniaczkom :)
 
 
Pozdrawiam serdecznie,
Klaudia

poniedziałek, 12 listopada 2012

Olejek pod prysznic Isana Dusch Ol - recenzja

 
Wobec tego produktu miałam bardzo duże oczekiwania, biorąc pod uwagę wiele pochlebnych opinii na innych blogach i bardzo, ale to bardzo się rozczarowałam. I to pod wieloma względami...
 
 
Olejek pod prysznic Isana Dusch Ol

Skład: Glycine Soja, Mipa Laureth Sulfate, Laureth-4, Hellianthus Annuus, Parfum, BHT, Panthenol, Tocopheryl Acetate

Cena: 4zł/200ml, Rossmann


Olejek jest niedrogim i łatwo dostępnym produktem, którego możemy użyć zarówno do mycia włosów, jak i twarzy i ciała. Nie zawiera silnych detergentów, na pierwszym miejscu w składzie znajduje się olej sojowy. Znajduje się w przezroczystej, plastikowej butelce, sam ma żółtawy kolor i rzadką konsystencję.
 
Po używaniu tego produktu przez kilka tygodni znalazłam w nim zdecydowanie więcej wad niż zalet. Przede wszystkim konsystencja tego olejku jest beznadziejna - jest bardzo rzadki, przez to słabo wydajny, ponadto kiepsko się pieni i trudno jest go dokładnie rozprowadzić na włosach. Kolejną rzeczą, która mi przeszkadza najbardziej, jest jego aplikacja, która jest po prostu tragiczna - olejek za każdym razem spływa po palcach, 3/4 porcji ląduje na dnie wanny i ciężko wydobyć potrzebą ilość. Kombinowałam z przelaniem go do innej butelki z innym dozownikiem, ale oryginalny skutecznie mi to uniemożliwił. Niezbyt zachęcający jest także zapach produktu, choć podobny nieco do Babydream fur Mama. Tego olejku nie można jednak porównywać z uwielbianym przeze mnie BDFM...
 
Jeśli chodzi o działanie na włosy, to ciężko jest mi się wypowiedzieć, gdyż nie stosowałam go zbyt często z obawy, że nie poradzi sobie z ich dokładnym umyciem. Po kilku razach jednak stwierdzam, że nie ma żadnej rewelacji - nie robi z włosami absolutnie nic nadzwyczajnego. Nieco lepsze jest jego działanie na skórę, która rzeczywiście jest dość gładka, lepiej nawilżona. Po umyciu nim twarzy cera jest jednak, paradoksalnie, dość sucha, nie obejdzie się bez użycia kremu.
 
Czy kupię ponownie ten olejek? Na pewno nie! Dawno nie miałam w ręku tak nieudanego produktu. Zdecydowanie bardziej wolę kupić BDFM albo Facelle, które spisują się o wiele, wiele lepiej.
 
 
Pozdrawiam,
Klaudia

niedziela, 11 listopada 2012

AKCJA: 2 tygodnie dla fal. Przedwczesne zakończenie


Niestety, jak głosi tytuł notki, zdecydowałam się zakończyć akcję wydobywania fal po 6 dniach zamiast 14.
 
 
Już po pierwszej stylizacji fal wykonanej w pierwszym dniu akcji wyszło kilka błędów, których na chwilę obecną nie jestem w stanie zniwelować, a bez tego ładne fale nie powstaną. Przede wszystkim widzę, że nie obejdzie się bez dyfuzora, którego nie posiadam i nie wiem, czy kiedyś zdecyduję się na taką inwestycję. Kolejną rzeczą jest brak mocniejszego stylizatora, którego również nie mam, a nie chce mi się go kupować skoro wiem, że nie będę go prawie wcale używała.
 
Kolejnym ważnym powodem, dla którego muszę zakończyć akcję, jest brak czasu. W ostatnim tygodniu często wracałam do domu późno i nie miałam czasu na układanie włosów ani czekanie na to, aż wyschną. Prowadzenie akcji wydobywania fal bez stylizacji jest bez sensu :(
 
Trzeci i ostatni powód - wydaje mi się, że moje włosy takiej pielęgnacji po prostu nie lubią. Nie cierpię ich czesać na mokro, bo wtedy wypadają mi w dużej ilości, na drugi dzień po stylizacji żelem lnianym są oklapnięte i tłustawe... Zwyczajnie nie mam siły się z nimi męczyć, bo nie wyglądają tak naprawdę lepiej, a jedynie przysparzają mi kłopotu.
 
Czy są jakieś plusy? Jedyna rzecz, jaka im chyba służy z prowadzonej przez ostatnie 6 dni pielęgnacji jest nieużywanie grzebienia - są nieco bardziej zdyscyplinowane i gładkie, ale nie jest to jakaś kolosalna różnica. Może odrobinę bardziej błyszczą, ale nie jestem pewna...
 
Nie widzę więc sensu w kontynuowaniu tej akcji, skoro tak naprawdę jest ona dla mnie bardziej męcząca niż przynosząca jakies korzyści. Stylizacja zajmuje bardzo dużo czasu, a na drugi dzień muszę poświęcać włosom bardzo dużo uwagi, aby utrzymać ich przyzwoity stan. Dlatego też uważam, że niestety korzyści są niewspółmierne w stosunku do włożonego wysiłku. Na ten moment stwierdzam, że nie warto bawić się stylizację fal, przynajmniej w takich warunkach, jakie mam obecnie, czyli przy braku dyfuzora, dobrego stylizatora i czasu.


Może kiedyś wrócę do tej akcji, ale na chwilę obecną zdecydowanie wolę pozostać przy dotychczasowej pielęgnacji i zachować gładkie, w miarę proste włosy :)

Pozdrawiam!
Klaudia

sobota, 10 listopada 2012

Co lubią, a czego nie lubią nasze cebulki?


Dziś post poświęcony naszej "fabryce włosów", czyli cebulkom :) To właśnie tu powstają nasze włosy, dlatego ważne jest, aby już u źródła zadbać o to, by rosły zdrowe i mocne. Nie jestem dermatologiem ani trychologiem, nie jestem więc w stanie dokładnie wytłumaczyć, na czym polega proces produkcji włosa. Mogę jednak udzielić kilku rad dotyczących tego, jak traktować nasze cebulki włosów, aby powstawały w nich mocne, piękne włosy :)

W pielęgnacji włosów często skupiamy się na włosach na długości, nakładając na nie tysiące odżywek i masek. Niestety w taki sposób możemy odnieść tylko połowiczny sukces - jeśli nie zadbamy także o skórę głowy, włosy wciąż będą rosły słabe i łamliwe. Tym różnimy się chociażby od włosomaniaczek z Dalekiego Wschodu - tam największy nacisk kładzie się właśnie na odżywianie skóry głowy, a włosów w drugiej kolejności. Warto więc zainteresować się także tym, co lubią, a czego nie lubią nasze cebulki i w ten sposób zainwestować w przyszłość, aby za jakiś czas cieszyć się w pełni zdrowymi włosami.
Przejdźmy do rzeczy :)
 
 
 

Co lubią nasze cebulki włosów?

  • delikatne traktowanie
Włosów nigdy nie należy ciągnąć, aby nie wytwarzać zbyt dużego napięcia w cebulkach. Dlatego też należy zachować szczególną ostrożność podczas rozczesywania, a także zwrócić uwagę na nasze codzienne fryzury - należy unikać zbyt ciasnych upięć i kucyków, aby nie naciągały zbyt mocno skóry głowy. Zbyt duże obciążenie cebulek może prowadzić do nadmiernego wypadania włosów!
 
  • zdrową dietę
http://goeshealth.com/
To najważniejszy punkt dzisiejszego postu. Aby włosy rosły zdrowe i mocne, należy im dostarczyć odpowiednią ilość niezbędnych substancji odżywczych. Niestety bez odpowiedniej diety nie uzyskamy pięknych włosów i chcąc nie chcąc, trzeba się z tym pogodzić i popracować nad swoim sposobem odżywiania. O tym można by mówić długo, jednak w przypadku włosów najważniejsze jest przede wszystkim ograniczenie spożycia cukru (słodyczy, białego pieczywa, słodkich napojów), ograniczenie spożycia toksyn (fast food - ich nadmierne spożycie zatruwa organizm, który odwdzięcza się wypadającymi włosami i trądzikiem), picie dużej ilości wody (pomaga usuwać toksyny), jedzenie produktów bogatych w krzem, cynk, wapń i witaminy (owoce, warzywa). Jeśli zadbamy o odpowiednie odżywienie cebulek na etapie wzrostu włosów, skutecznie unikniemy ich rozdwajania i łamania na późniejszym etapie zapuszczania.
 
  • masaż skóry głowy
Dzięki delikatnemu masażowi pobudzamy ukrwienie skóry, powodując odpowiednie odżywienie i dotlenienie cebulek. W ten sposób stymulujemy także wzrost włosów :) Taki masaż można także połączyć z peelingiem skóry głowy, o którym pisałam tutaj.
 
  • wcierki
Cebulki można także wspomagać za pomocą specjalnych preparatów przeznaczonych dla skóry głowy. Preparaty te często zawierają mieszanki ziołowe, które stymulują wzrost włosów, zapobiegają rozwojowi bakterii i wypadaniu włosów, a także substancje nawilżające, które pielęgnują skórę. Warto wypróbować dostępne na rynku preparaty i znaleźć coś odpowiedniego dla siebie - do najpopularniejszych należą m.in. Jantar, Radical, kuracja rzepowa Joanny, woda brzozowa. Najlepiej, jeśli wcierka nie zawiera w składzie alkoholu, gdyż może on powodować podrażnienia. W podobny sposób możemy także wykorzystać oleje, np. rycynowy lub łopianowy, które również stymulują wzrost i zapobiegają wypadaniu.
 
 
 
 

A czego cebulki nie lubią?


Generalnie przeciwieństwa tego, o czym pisałam powyżej :) czyli:
  • niedelikatnego traktowania, które powoduje wyrywanie, wypadanie i osłabianie włosów
  • ciasnych upięć: kucyków, koków, które powodują napięcie i obciążenie cebulek
  • złego odżywiania - bez odpowiedniej diety włosy nie mogą urosnąć mocne
  • stosowania nieodpowiednich kosmetyków, m.in. zbyt ostrych szamponów, które powodują wzmożoną produkcję sebum przez skórę głowy, a także kosmetyków zawierających zbyt dużą ilość silikonów, które obciążają włosy

Mam nadzieję, że wpis jest pomocny, gdyż dbanie o cebulki to kluczowa kwestia, jeśli chodzi o pielęgnację włosów. Dlatego też nie koncentrujmy się tylko na włosach, lecz zacznijmy pielęgnację już u źródła :)

Pozdrawiam,
Klaudia


PS. Z dniem wczorajszym blog zyskał 100-go obserwatora! Dziękuję! :)

czwartek, 8 listopada 2012

AKCJA: 2 tygodnie dla fal. Dzień III i IV


 
Niestety nie idzie mi tak dobrze, jak planowałam. Nie udało mi się znaleźć czasu na stylizację fal po każdym myciu i szczerze mówiąc wątpię, że znajdę go jeszcze w tym tygodniu. Nic na to nie poradzę, tak wyszło. Akcja 2 tygodnie dla fal chyba nie jest prawdziwą akcją, jeśli się tych fal nie stylizuje, ale w końcu pielęgnacja włosów falowanych nie opiera się tylko na stylizacji, obejmuje też wiele innych aspektów, o których warto wspomnieć :)
 
 
Dzień III. Włosy spędziły go w kucyku, gdyż po falach z poprzedniego dnia nie wyglądały zbyt imponująco. Na dodatek bardzo szybko się przetłuściły i oklapły, a zdecydowanie unikam codziennego mycia :( Czułam na nich resztki żelu w nieodpowiednich miejscach, wyglądały nieświeżo, co nie zdarza im się często, nawet dwa dni po myciu. Z tego też powodu nie zdecydowałam się na wieczorne mycie odżywką, gdyż wolałam mieć pewność, że wszystko zostanie dokładnie umyte.
 
mycie: OMO (balsam Mrs Potter's, Facelle)
odżywianie: ukraińska maska z łopianem na ok. 40 min
odżywka b/s: Isana różowa
czesanie: na mokro, drewnianym grzebieniem
zabezpieczanie końcówek: serum Loreal Professional
 
Po wysuszeniu włosy przeczesane palcami, noc w warkoczu.
 
 
Dzień IV. Włosy świeże, rozplecione z warkocza, potraktowane odrobiną wody, aby wygładzić nieco odkształcenia i odżywką b/s (Isana z olejkiem babassu). W ciągu dnia przeczesywane tylko palcami, rozpuszczone. W domu noszone w warkoczu.
 
 
Jak dotąd nie zauważyłam żadnej różnicy w ich wyglądzie - nie ma kołtunów, są dość gładkie, nie są potargane, ale też skręt póki co nie jest lepszy. Rozczesywanie na mokro jednak zdecydowanie im nie służy - nie cierpię tego robić, wypada mi wówczas mnóstwo włosów, muszę się z nimi męczyć, kiedy na sucho robię to bez żadnego wysiłku. Nie widzę więc różnicy w ich zachowaniu, a jedynie niedogodności związane z pielęgnacją. Czy moje falowane włosy kiedyś polubią bycie falowanymi...?
 
Pozdrawiam,
Klaudia

wtorek, 6 listopada 2012

AKCJA: 2 tygodnie dla fal. Dzień 0, I i II

 
 
Wspomniana kilka dni temu akcja pod hasłem "2 tygodnie dla fal" rozpoczęła się. :)
 
 
Dzień 0, czyli teoretycznie sobota (a praktycznie niedziela) - zaczęłam od oczyszczenia włosów siarczanowym szamponem, żeby to zacząć "od zera" i przygotować je na ewentualne mycie odżywką. Użyłam do tego jednego z szamponów Barwy, a dokładniej Jabłko antonówka, ten zielony... tak samo zielony jak moje pojęcie o tym, jak to się stało, że włosy się nie umyły. Tak, po umyciu ich w sobotę wieczorem szamponem ze SLS i odczekaniu kilku godzin, aż naturalnie wyschną, okazało się, że cały tył był tłusty i trzeba było zaczynać zabawę od nowa. Korzystając z tej okazji nałożyłam na noc olejek łopianowy GP na skórę głowy i długość, a rano po raz kolejny umyłam włosy, tym razem Facelle. To tyle w ramach wstępu.
 
Dzień I - przystąpienie do akcji. Wieczorem ostatnie czesanie włosów grzebieniem (chlip), olej z pestek winogron, mycie Facelle i różowa Isana na 20 minut pod czepek i ręcznik. Później przystąpienie do maltretowania włosów trwającego mniej więcej przez resztę wieczoru.
 
Z mokrych włosów odcisnęłam wodę, rozczesałam je, następnie według przepisu Mysi zrelaksowałam i przeczesałam palcami, następnie zaczęłam ugniatanie. Nie było źle - po kilku minutach z chaosu zaczęły wyłaniać się pierwsze fale, mniej lub bardziej kształtne. Nałożyłam żel lniany, ugniatałam jeszcze przez kilka minut, następnie zamontowałam na głowie sweter jako turban do ręcznikowania. Trzymałam go na głowie około 40 minut, zdjęłam, dołożyłam żelu, zawinęłam jeszcze na chwilę, po czym znowu zdjęłam, aby całość wyschła. Miałam użyć suszarki, ale stwierdziłam, że niespecjalnie mam pomysł na to, jak to zrobić, więc poczekałam do naturalnego wyschnięcia.
 
Tak wyglądały mokre fale:
 


 
Na noc zawinęłam suche włosy w czepek zrobiony z apaszki i poszłam spać. Tak minął dzień I i nadszedł poranek - dzień II.
 
Dzień II pod hasłem "ratuj fale". Jak można się domyślić, rano nie wyglądały juź tak fajnie jak wieczorem. Były miękkie i nawet nie musiałam się męczyć z odgniataniem żelu, fale owszem były, ale efekt nie był powalający. Szczerze mówiąc, nie miałam za bardzo pomysłu, co z nimi zrobić - już miałam ochotę włożyć głowę pod kran stwierdzając, że w takim stanie nie wyjdę z domu. Fale były dość wyraźne z przodu, ale cały tył był praktycznie prosty i wyglądało to jak... właściwie to wcale nie wyglądało (choć jak na pierwszy raz to chyba i tak nieźle).
 
 
 
Przyjrzałam się jeszcze chwilę nieszczęsnej czuprynie i stwierdziłam, że skoro już tak się napracowałam, to nie ma wyjścia i trzeba wyjść tak do ludzi. Zdecydowałam, że kilka pasm z przodu, które skręciły się o wiele lepiej zbiorę z tyłu, żeby nie było widać aż takiej różnicy. Ostatecznie wyglądałam tak:
 
 
Teraz czas ruszyć w miasto, ale co zrobić z włosami, żeby przeżyły przynajmniej drogę na przystanek...? Wiał straszny wiatr, trzeba je było schować. Warkocz odpadł, bo by się zdeformowały. Zebrałam je więc delikatnie gumką w kucyka, na to nałożyłam czapkę, szalik i całą resztę stwierdzając, że nawet, jak wszystko padnie to po prostu trudno, bo nie zamierzam się cały dzień przejmować swoją fryzurą.
 
O dziwo włosy przeżyły kucyka i przeżyły drogę na uczelnię. Przeżyły także w miarę dzień. W ogóle jakoś przeżyły, dopiero jak wróciłam do domu po wszystkich zajęciach, były już wyraźnie rozwalone.
 
 
A teraz kilka wniosków.
- na początku taki przykry wniosek - efekt nawet mi się podoba, ale nie jest warty włożonej pracy. Gdyby fale powstawały bardziej naturalnie, byłby sens się bawić, a tak nie chcę mi się przez cały dzień myśleć o tym, czy już się rozprostowały, czy jeszcze nie.
- dwa tygodnie to dwa tygodnie, zostało mi jeszcze trochę żelu, więc rada na przyszłość: włosy z tyłu trzeba przed ugniataniem podzielić na dwie warstwy, inaczej nie ma szans, aby się zakręciły.
 
 
Szukam pomysłu na to, jak przetrwać noc lub jak sprawić, żeby fale trzymały się dłużej. Jeśli ktoś z Was po przeczytaniu notki ma jakieś rady/wskazówki/pomysły, będę bardzo wdzięczna! :)
 
Pozdrawiam,
Klaudia
 

poniedziałek, 5 listopada 2012

Zimowa magia [essence, 135 "i'm bluetiful"]

Ponieważ uwielbiam mieć kolorowe paznokcie i dość często uzupełniam swój zbiór lakierów, pomyślałam sobie... dlaczego by nie napisać jakiejś recencji? :)
 
Na pierwszy ogień idzie mój najnowszy nabytek - niebieski essence z brokatem, odcień 135. Kupując ten lakier, trochę się przełamałam jeśli chodzi o brokat, którego zwykle nie toleruję, jednak takie grubsze drobinki wyglądają naprawdę pięknie :)
 
Lakier znajduje się w niewielkiej, ładnej buteleczce, której zakrętka odzwierciedla kolor samego lakieru. Pędzelek jest dość gruby i sztywny - na początku wydawało mi się, że bardzo trudno będzie się nim malowało, ale właściwie nie było najgorzej. Kryje bardzo dobrze, jest mocno napigmentowany - tworzy na paznokciach piękny, głęboki kolor, srebrne drobinki są dobrze widoczne i wygląda to bardzo efektownie. Jak dla mnie jest to lakier typowy na zimę - ten brokat w połączeniu z niebieskim przypomina mi jakiś zimowy, śnieżny wieczór :)

Bardzo szybko schnie, niestety trwałość pozostawia wiele do życzenia - odpryski pojawiają się już pierwszego dnia, a na drugi dzień musiałam się go już pozbyć. Mimo brokatu zmywa się bardzo łatwo.
 
Cena: 6,99 zł.
 
 




Co myślicie o tym lakierze?

Pozdrawiam serdecznie,
Klaudia

PS. Właśnie się przymierzam do pierwszej stylizacji fal w ramach falowej akcji... aż się boję! :P
 

niedziela, 4 listopada 2012

AKCJA: 2 tygodnie dla fal - START!

Zacznijmy od tego, że moje włosy od zawsze były uważane przez wszystkich za proste. W gimnazjum miały długość do pasa i zero podatności na skręt - wiele koleżanek zazdrościło mi, że nie muszę prostować, bo i tak zawsze są idealne.
 
Sprawa ta zmieniła się z czasem. Po ścięciu włosów w 2009 roku wyglądały one już różnie. Do fal było im bardzo daleko, ale częściej zdarzało im się wywijać, zwłaszcza kosmykom przy twarzy. Kiedy w marcu 2012 zaczęłam świadomie pielęgnować swoje włosy, sporo zmieniło się także w tej kwestii - moje włosy, od wieków uważane za proste, zaczynały tworzyć coraz bardziej wyraźne fale, zwłaszcza z przodu. Niby dalej były proste, ale czasem, także przed włosomaniactwem, zdarzały im się tego typu historie:
 
 
 
 
 (zdjęcia można powiększyć, klikając na nie)
 
Kiedy zaczęłam prowadzić bloga, z Waszej strony pojawiły się różne sugestie na temat tego, że moje włosy są falowane i może przydałoby się nieco zmienić ich pielęgnację, żeby ten skręt wydobyć. Jednym z czynników, które zwróciły mi uwagę na potencjalny skręt włosów, był post na blogu Mysi dotyczący rozpoznania i pielęgnacji włosów falowanych. Początkowo nie byłam przekonana do pomysłu, że moje włosy są falowane (przecież zawsze były proste, i już!) i właściwie nadal nie jestem... dlatego postanowiłam się wreszcie przekonać :)
 
 
 

                                                       AKCJA: 2 tygodnie dla fal!                                                          

 
Postanowiłam, że dam swoim włosom dwa tygodnie na to, by wypróbować na nich pielęgnację typową dla fal i loków po to, by zobaczyć, czy rzeczywiście da się wydobyć z nich skręt i czy stosowane metody będą im służyć. Zaczynając od jutrzejszego wieczornego mycia, przez najbliższe 2 tygodnie, zgodnie z zasadami, do jakich trzeba się stosować w przypadku falowanych włosów, będę:
 
  • myć włosy odżywką lub metodą OMO
  • rozczesywać je na mokro drewnianym grzebieniem z szeroko rozstawionymi zębami
  • nie rozczesywać ich na sucho
  • stosować odżywkę bez spłukiwania
  • po każdym myciu stylizować w fale przy pomocy żelu lnianego (ugniatanie + ręcznikowanie)
  • możliwie jak najczęściej stosować maskę i olej, aby zadbać o ich odpowiednie nawilżenie i odżywienie
 
Moi pomocnicy:
 
 
 
Przez te dwa tygodnie będę co 2-3 dni zamieszczać raporty z akcji zawierające zdjęcia i opisy moich poczynań, a po tym okresie ogólne podsumowanie całej akcji.
 
Wiem, że dwa tygodnie to niewiele i na pewno przez ten czas nie uda mi się nauczyć wszystkiego o stylizacji włosów w fale, gdyż czasem musi minąć wiele miesięcy, zanim włosy przyzwyczają się do skrętu i zaczną współpracować. Chciałabym jednak dać im szansę i sprawdzić, czy faktycznie mają wystarczającą podatność na skręt, aby w przyszłości coś fajnego z nich wyczarować :)
 
Przyznam szczerze, że mam spore obawy dotyczące tej akcji - będzie to dla mnie w pewnym sensie rewolucja, gdyż na te dwa tygodnie będę musiała porzucić część moich dotychczasowych nawyków, ale mam nadzieję, że będzie warto :) Podejrzewam, że nie będzie mi łatwo, boję się, że dam sobie spokój po kilku pierwszych dniach... Dlatego też byłabym bardzo wdzięczna, gdybym na starcie mogła otrzymać od Was, bardziej doświadczonych blogerek, parę rad dotyczących pielęgnacji i stylizacji włosów w fale oraz obsługi żelu lnianego :)
 
Tymczasem na początek kilka inspiracji - takie włosy są moim marzeniem i celem:




Tak więc, z dniem jutrzejszym biorę się do pracy! Będę bardzo wdzięczna za wszystkie rady i sugestie, zarówno na początku, jak i w trakcie akcji. Mam nadzieję, że wszystko pójdzie zgodnie z planem, życzcie mi powodzenia! :)


Pozdrawiam serdecznie,
Klaudia
 

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...