Dzisiejszy post poświęcony będzie czemuś, o czym na blogu pisałam bardzo mało, a czemu poświęcam ostatnio coraz więcej uwagi - pielęgnacji twarzy.
Na początek trochę mojej "twarzowej historii".
W tym poście nie będę Was bajerować i od razu przyznam, że jeśli chodzi o cerę, to mam w życiu trochę szczęścia. Prawda jest taka, że moja cera nigdy nie sprawiała mi szczególnych kłopotów i nie wymagała szczególnej troski. Jeszcze rok temu jej pielęgnacja ograniczała się w zasadzie do mycia co rano żelem antybakteryjnym, czasami przecierania tonikiem z alkoholem - i na tym koniec. Prawie nie używałam kremów, bo strasznie przetłuszczały mi skórę, a i nie czułam specjalnej potrzeby ich stosowania. Pojęcie peeling, maseczka albo suplementy w moim słowniku nie istniały. Odżywiałam się również kiepsko - fast foody, zbyt mało warzyw i owoców, słodycze. Czasami aż mi wstyd, kiedy pomyślę, jak mało uwagi poświęcałam swojej cerze, a jednocześnie dziwię się, jak to możliwe, że jej stan ciągle był całkiem zadowalający. Przy takiej pielęgnacji powinna być przecież maksymalnie przesuszona, zasypana pryszczami, łuszcząca się i przejawiająca wszelkie inne objawy świadczące o tym totalnym zaniedbaniu i braku jakiejkolwiek świadomości pielęgnacyjnej. A jednak - nie była.
Oczywistą sprawą jednak jest to, że nie było jak w bajce i były momenty, kiedy i mnie dotknął problem wyprysków i niedoskonałości, nie był to jednak typowy trądzik, z którym walczyło wiele osób w moim wieku. Największy wysyp miał miejsce na przełomie drugiej i trzeciej klasy gimnazjum i wyglądał mniej więcej tak, jak na zdjęciu po lewej.
Być może zostanę zlinczowana za to, co w tym momencie powiem, ale uważam, że dobry stan mojej cery mimo niezbyt prawidłowej pielęgnacji zawdzięczam nieużywaniu kosmetyków do makijażu - pudru, fluidu, podkładu czy korektora. Poza kilkoma szczególnymi okazjami nigdy nie używałam żadnego z powyższych kosmetyków. Prawda była taka, że i tak nie były w stanie nic zakryć, a jedynie dodatkowo zanieczyszczały i zapychały cerę. Stwierdziłam, że wypryski są w moim wieku czymś naturalnym i nie zawracałam sobie głowy maskowaniem ich na siłę.
Wymienionych wyżej kosmetyków nie używam do dziś. Po prostu nie mogłabym wstać rano i nałożyć na całą twarz warstwy fluidu czy podkładu. Nie mogłabym znieść myśli, że moja twarz jest pokryta czymś, co zapycha mi pory, powoduje wzmożoną produkcję sebum i sprawia, że po kilku godzinach cera wygląda nieświeżo. Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy, że drogeryjnym kosmetykom do makijażu bardzo daleko jest do natury i ich składy są często parafinowo-silikonową mieszanką, która bynajmniej nie ma dobrego wpływu na naszą cerę. Jaki ma sens pielęgnacja, skoro jednocześnie każdego dnia fundujemy swojej skórze taką warstwę zanieczyszczeń?
Wiem, że wiele dziewczyn nie wyobraża sobie codziennego makijażu bez pudru czy podkładu, ale moja cera takich kosmetyków zwyczajnie nie toleruje. Według mnie pielęgnacja twarzy mija się z celem, skoro i tak co rano nałożymy na nią grubą warstwę kosmetyków. Odkąd zagłębiłam się w naturalne metody, staram się dbać o cerę tak, by wyglądała ładnie i zdrowo bez wspomagania się makijażem.
Aktualnie mam już właściwie za sobą okres wyprysków, czasami zdarzają się niespodzianki, ale absolutnie się nimi nie przejmuję. Odkąd zainteresowałam się naturalną pielęgnacją włosów, wprowadziłam też kilka zmian w pielęgnacji cery. Żel silnie oczyszczający zamieniłam na bardziej delikatny Facelle, zaczęłam stosować regularnie nawilżające kremy bez silikonów i parafiny oraz domowej roboty toniki. Dzięki wprowadzeniu domowej roboty kosmetyków niemalże natychmiast udało mi się w znacznej mierze zwalczyć największy problem mojej cery - rozpulchnioną skórę wokół nosa oraz tworzące się tam zaskórniki. Osobiście byłam w szoku, że naturalne metody naprawdę poradziły sobie z czymś, z czym przez lata nie radziły sobie drogeryjne, niby-głęboko oczyszczające produkty ;)
Jak dokładnie wygląda aktualna pielęgnacja mojej twarzy?
- mycie żelem Facelle dwa razy dziennie - rano i wieczorem
- po myciu przemywanie domowej roboty tonikiem (aktualnie z zielonej herbaty) - rano i wieczorem
- stosowanie domowej roboty serum truskawkowego (nawilża, ściąga pory) - wieczorem
- stosowanie domowej roboty kremu nawilżająco-odżywczego bazującego na naturalnych składnikach bądź kremu Herbamedicus wzbogaconego półproduktami - rano i wieczorem
- peeling z korundu - co kilkanaście dni
- dodatkowo: zdrowa dieta (brak fast foodów, ograniczenie słodyczy, zwiększenie spożycia warzyw i owoców, suplementacja, picie dużej ilości wody mineralnej itp.)
Program naprawdę minimalny, a efekty fenomenalne! Jeśli temat Was interesuje, w ciągu najbliższych dni mogę dokładnie opisać poszczególne etapy pielęgnacji oraz przepisy na robione przeze mnie kosmetyki :) Naturalną i świadomą pielęgnację cery mogę śmiało polecić każdemu - poznanie problemów swojej cery i stosowanie indywidualnie dobranych produktów może przynieść naprawdę znaczną poprawę.
Oczywiście moja cera nie jest idealna. Dalej powstają na niej zaskórniki, czasem krostki, a pewnie niedługo zaczną i zmarszczki (:D), ale ponieważ jej stan pozwala mi na niestosowanie absolutnie żadnego makijażu i czucie się z tym dobrze, uważam, że mogę ją śmiało zaliczyć do moich atutów. Zdaję sobie sprawę, że jest to w dużej mierze zasługa natury, a nie pielęgnacji, jednak odkąd stosuję wyżej wymienione punkty, udało mi się zwalczyć problemy, z którymi stosowane do tej pory metody sobie nie radziły, stąd też postanowiłam poruszyć ten temat na blogu.
Wszystkie zdjęcia w tym poście są "bez makijażu" i bez przeróbki.
Produkty, które obecnie stosuję, możecie zobaczyć na zdjęciu na samej górze.
Pozdrawiam serdecznie,
Klaudia :)