3400 m. nad poziomem morza. Kirgistan
-
Powiedzmy to sobie raz, a dobrze: jeśli Kirgistan nie jest na
pierwszym miejscu na waszej liście *must see*, to ja nie wiem, co jest. No
chyb...
Od jakiegoś czasu na moim blogu można było głosować w ankiecie, której pytanie brzmiało: Jakie rodzaje artykułów interesują Cię najbardziej? Ankieta miała na celu "zbadanie rynku", to znaczy, chciałam sprawdzić, jakiego rodzaju informacji najbardziej poszukujecie, abym wiedziała, o czym mam najczęściej pisać na blogu :) Dziękuję bardzo wszystkim, którzy zagłosowali.
Spójrzmy na wyniki:
Jak widać, dużą przewagę głosów wygrały posty dotyczące pielęgnacji włosów.
Hmm... zasadniczo właściwie wszystkie punkty tej ankiety dotyczą pośrednio pielęgnacji włosów i osobiście uważam, że wszystkie są równie ważne - stąd też zadziwiło mnie, że zdrowe odżywianie miało tak mało głosów.
Nie należy zapominać o tym, że dbanie o włosy powinno mieć charakter kompleksowy, tj. obejmować wiele aspektów pielęgnacji, w tym zdrowe odżywianie, stosowanie odpowiednich kosmetyków, ochrona przed uszkodzeniami mechanicznymi. Możemy stosować najlepsze preparaty, ale co z tego, jeśli co dzień będziemy katować włosy prostownicą albo suszarką? Możemy brać najlepsze suplementy, ale jak mają nam pomóc, kiedy szarpiemy włosy przy rozczesywaniu albo myjemy je zbyt mocnym szamponem? Podobnie jest ze zdrowym odżywianiem - punktem, który często jest pomijany, a jednak bardzo ważny. Zasada jest prosta: nasze włosy są tworzone głównie ze składników, które przyjmujemy w postaci pokarmu. Jeśli więc odpowiednio się odżywiamy, nasze włosy same z siebie rosną mocne i zdrowe, a jeśli nie dostarczamy im odpowiedniej ilości cennych substancji, stają się słabe i cienkie. Dlatego zdecydowanie warto jest zainteresować się kwestią zdrowego odżywiania, bo jest to niesłychanie ważne - nie tylko dla włosów, ale także dla paznokci, cery oraz naszego zdrowia. Dlatego też postanowiłam napisać ten post, aby zwrócić uwagę na ten aspekt pielęgnacji i będę zachęcać do tego, aby zwracać większą uwagę na to, co się je :)
Pielęgnacja twarzy zawsze była u mnie czymś, czemu nie poświęcałam zbyt wiele uwagi, może z tego względu, że tego nie wymagała. Moja cera nigdy nie była idealna, ale też nigdy nie miałam typowego trądziku, z którym nie poradziłyby sobie podstawowe kosmetyki do pielęgnacji. Typ mojej cery ciężko jest mi określić - wydaje mi się, że jest normalna, choć czasem zdarza się, że jest nadmiernie przetłuszczona albo z kolei wysuszona - ale o tym w dalszej części postu.
W wieku 14-15 lat, kiedy pojawiało się u mnie najwięcej wyprysków, byłam zwolenniczką kosmetyków antytrądzikowych, tj. toniku z kwasem salicylowym i antybakteryjnego żelu do mycia. Od dawna nie używam już toniku, ale jeszcze jakiś czas temu codziennie rano myłam twarz żelem (zwykle Garnier Czysta Skóra albo Clearskin z Avonu). Niedawno zamieniłam go na nieco łagodniejszy płyn micelarny. Wieczorem używałam go rzadko, najczęściej przemywałam cerę samą wodą z obawy o to, by się nadmiernie nie przesuszyła. Rzadko stosowałam jakiekolwiek kremy do twarzy, ponieważ nieprzyjemnie przetłuszczały mi skórę. Na moje szczęście, nigdy nie stosowałam i nie stosuję na co dzień pudru, podkładu ani fluidu - używam ich jedynie w sytuacjach, które wymagają zrobienia pełnego makijażu (jak do tej pory, były to jedynie dwie studniówki i wesele ;p). Przy takiej pielęgnacji twarz zachowywała się różnie, ale na ogół przyzwoicie, więc nie miałam do niej większych zastrzeżeń i nadal tak samo ją traktowałam.
Ostatnio jednak zauważyłam, że mojej twarzy zdarza się przetłuszczać, zwłaszcza, kiedy jest gorąco. Musiałam ją wówczas dodatkowo myć w ciągu dnia, żeby wyglądała przyzwoicie, ale problem szybko powracał. Innym razem była z kolei tak sucha, że aż się łuszczyła, więc traktowałam ją kremem, po którym z kolei była przetłuszczona. Stwierdziłam więc, że coś jest nie tak, dokładniej przyjrzałam się więc kosmetykom, których używam i, doświadczona już nieco w pielęgnacji włosów, postanowiłam zastosować podobne zasady w pielęgnacji twarzy :) Poczytałam składy kosmetyków i wybrałam nowy zestaw, którego zamierzam używać.
Przede wszystkim, odrzuciłam żel micelarny i antybakteryjny i zastąpiłam go dobrze mi już znanym i lubianym, delikatnym balsamem Babydream fur Mama. Balsam jest o wiele łagodniejszy niż tradycyjne żele, a po jego użyciu skóra jest świetnie oczyszczona, odświeżona i ani trochę nie przesuszona :) Stosuję go dwa razy dziennie - rano i wieczorem, a nie tylko rano, jak w przypadku żelu. To chyba najważniejszy krok - silne kosmetyki z SLS i kwasem salicylowym wysuszały skórę, a następnie powodowały jej silne przetłuszczanie (zupełnie zresztą jak w przypadku włosów).
Kolejną zmianą jest krem do twarzy - jak wspomniałam, do tej pory stosowałam go rzadko, ale jeśli już, to taki z parafiną i silikonami... nic więc dziwnego, że skóra była po nim przetłuszczona. Wybrałam się więc na poszukiwania dobrego, odżywczego kremu. Nie było łatwo, bo prawie wszystkie kremy posiadają w składzie albo parafinę, albo silikony, albo, o zgrozo, alkohol (i to w kremy dla skóry wrażliwej!). Zaczęłam poważnie wątpić, czy uda mi się kupić coś sensownego i już miałam się poddać, ale w końcu znalazłam świetny krem - jak tylko zobaczyłam jego skład, stwierdziłam, że to jest to!:) Jest to Hautcreme na bazie Oliwy z oliwek firmy Herbamedicus (kupiłam go w Leclerku za 10,99 zł). Jeśli nie słyszałyście o tym produkcie, serdecznie polecam go wypróbować! Krem złożony jest (poza wodą i zapachem) z jedynie 8 składników - wystarczy porównać z długością składu przeciętnego tego typu produktu... Zawiera m.in. oliwę z oliwek, glicerynę oraz kilka pomocniczych, ochronno-nawilżających substancji - za to brak parafiny, zero silikonów! Skład świetny, a jego działanie ani trochę mnie nie rozczarowało - krem bardzo szybko się wchłania, ani trochę nie przetłuszcza skóry, a cera po jego użyciu jest gładka, miękka, dobrze nawilżona, po prostu taka, jaka powinna być:) Koniecznie muszę napisać jego szerszą recenzję, bo zdecydowanie jest to produkt, który na to zasługuje :)
Ostatnim punktem w pielęgnacji jest olejowanie twarzy na noc, które stosuję raz na kilka dni. Zwykle używam do tego kilku kropli olejku Alterra Granat & Awokado, który rozprowadzam dłońmi po umytej twarzy. Olejek szybko się wchłania, więc skóra jest tylko troszeczkę tłusta, a rano normalnie myję ją balsamem Babydream. Dzięki temu jest jeszcze lepiej odżywiona i nawilżona.
Co zyskałam dzięki zmianie pielęgnacji? Moja twarz przestała się na przemian przesuszać i przetłuszczać, zawsze jest odpowiednio nawilżona, a jednocześnie czysta, nie łuszczy się i nie błyszczy, nawet w upalne dni - nie sprawia mi właściwie żadnych problemów. Po raz kolejny przekonuję się więc, jak ogromne znaczenie mają kosmetyki, które się stosuje, a także jak wiele problemów z cerą czy włosami wynika z naszych własnych błędów i nieodpowiedniej pielęgnacji. Polecam więc dokładniej przyjrzeć się swoim kosmetykom do twarzy i wyeliminować te produkty, które czynią więcej szkody niż pożytku, a cera na pewno wiele na tym zyska :)
Na włosowych blogach (i nie tylko włosowych) bardzo dużo pisze się o różnych metodach pielęgnacji, ale często zapomina się o tej jednej, najważniejszej "metodzie" - systematyczności :) W tym poście postaram się więc uświadomić leniuchom, jak ważne w dbaniu o włosy (no, i nie tylko o włosy) jest zachowanie pewnych reguł czasowych w pielęgnacji oraz systematyczne (słowo-klucz!) wykonywanie zabiegów pielęgnacyjnych.
Systematyczność to nic innego jak bycie regularnym, odpowiedzialnym i sumiennym w tym, co się robi. Może dotyczyć ona tak naprawdę wszystkich dziedzin naszego życia, nie tylko tych związanych z pielęgnacją urody. Systematyczność często okazuje się być najważniejszą cechą naszego charakteru, która doprowadzi nas do sukcesu, a jednocześnie bardzo częstą rzeczą, z jaką mamy problem w nauce, pracy, czy innych dziedzinach. Możesz mieć najlepsze referencje, ukończyć najlepsze studia, ale jeśli nie będziesz systematyczna, nie osiągniesz sukcesu w pracy. Możesz opłacić sobie najlepszy kurs językowy, ale jeśli nie będziesz regularnie chodzić na lekcje, nie nauczysz się języka. Możesz znać fantastyczną dietę, ale jeśli nie będziesz jej konsekwentnie stosować, nie schudniesz.
Podobnie jest z naszymi włosami :)
Włosy są częścią naszego organizmu i w pielęgnacji powinno się je traktować podobnie jak, powiedzmy, resztę ciała. Tak samo jak nasz organizm potrzebuje regularnej dostawy odpowiednio odżywczego pożywienia i wody, tak nasze włosy również wymagają regularnego odżywiania i nawilżania, aby były zdrowe i by niczego im nie brakowało.
Ważne jest jednak, aby, oprócz stosowania odpowiednich kosmetyków, wykonywać zabiegi pielęgnacyjne odpowiednio często, najlepiej w podobnych odstępach czasowych. To właśnie jest kluczem do posiadania zdrowych włosów - regularne i systematyczne dostarczanie im składników odżywczych, których potrzebują, pamiętanie o tym, by mimo napiętego planu tygodnia nałożyć choć raz czy dwa olej albo maskę. Systematyczność nie oznacza bycia "częstym", lecz regularnym.
Dlatego też możemy kupować najlepsze kosmetyki, wydawać dużo pieniędzy na drogie oleje, maski, odżywki i inne mazidła, lecz jeśli nie będziemy ich stosować systematycznie, nic nam one nie dadzą. Owszem, tuż po użyciu włosy będą wyglądać lepiej, ale maska czy odżywka nałożona raz w miesiącu to zdecydowanie za mało, żeby zniszczone włosy doprowadzić do porządku albo utrzymać ich dobry stan. To właśnie od jakiegoś czasu próbuję wytłumaczyć mojej mamie, która nakłada olej, jak sobie przypomni (warto też dodać, że na bardzo krótko i bez czepka ani ręcznika), a później narzeka, że nic jej to nie daje... Dlatego też, jeśli nie chce ci się bawić w prawidłowe pielęgnowanie włosów i wiesz, że będziesz je odżywiać tylko od wielkiego dzwonu, daruj sobie. Szkoda czasu, zachodu i pieniędzy :)
Niestety taka jest prawda, ale mówię o tym, bo jest to istotne nie tylko dla włosów, ale tak naprawdę w każdej dziedzinie życia. Jeśli chcemy schudnąć, to niestety, ale trzeba się wziąć za codzienne ćwiczenia, a jeśli chcemy się wreszcie nauczyć tego języka, to niestety, ale przepraszamy się z książką i bierzemy się do roboty. Jeśli więc chcemy mieć piękne włosy, narzucamy sobie grafik i pamiętamy o stosowaniu masek i oleju :)
Nad systematycznością trzeba pracować, jeśli jej nie mamy :) I oczywiście, jesli zależy nam na osiągnięciu celu. Jeśli nie pamiętasz o tym, by dwie godziny przed myciem nałożyć olej, nastaw sobie przypomnienie w telefonie. Jeśli po myciu zapominasz użyć maski, postaw ją na widoku w łazience, aby sama rzucała się w oczy. Jeśli notorycznie zapominasz o przygotowaniu płukanki octowej domykającej łuski włosa... no właśnie, co z tym zrobić? Bo na tym polega mój problem z systematycznością ;)
Oprócz systematyczności jest jeszcze jedna ważna zasada - kompleksowość. Ale o tym napiszę oddzielny post... :)
W swoich notkach kilka razy wspominałam o tak zwanych SLS-ach - składnikach pojawiających się często w kosmetykach myjących, także w szamponach. Co to takiego właściwie jest i dlaczego jest złe? Temat jest ważny, przynajmniej ważny okazał się dla moich włosów, dlatego też postanowiłam go zgłębić. ;)
SLS, SLES - Co to takiego?
Skrót pochodzi od nazw związków chemicznych:
SLS - Sodium Lauryl Sulfate
Do tej samej grupy związków zaliczamy także ALS/ALES (Ammonium Lauryl/Laureth Sulfate), które mają zbliżone działanie.
SLS i SLES to składniki chemiczne, które często znajdujemy na etykietach szamponów, płynów do kąpieli, żelów pod prysznic, a nawet produktów dla dzieci i płynach do higieny intymnej. Piszę nawet, ponieważ SLSy to silne detergenty, które w zasadzie nie powinny mieć kontaktu z naszą skórą. Mimo to są często dodawane do kosmetyków przeznaczonych do higieny ze względu na silne działanie oczyszczające i dobre wytwarzanie piany. Ich regularne stosowanie może jednak doprowadzić między innymi do przesuszenia skóry i włosów, podrażnienia skóry, pojawienia się wyprysków, zaczerwienień, świądu, alergii. Na dodatek mają zdolność do przenikania przez ludzką skórę, przez co dostają się do krwiobiegu i mogą kumulować się w tkankach.
Jak działa SLS?
SLSy teoretycznie "dobrze" oczyszczają naszą skórę i włosy, a praktycznie niszczą jej naturalną warstwę lipidową, wysuszając skórę, która następnie wytwarza wzmożoną ilość łoju, aby przywrócić jej normę. Kosmetyków z SLSami nie powinny więc używać osoby mające tłustą cerę i mocno przetłuszczające się włosy - kosmetyki te tylko z pozoru je oczyszczą, a w rzeczywistości to właśnie one mogą być przyczyną wzmożonego przetłuszczania!
SLS a działanie na włosy
Podobnie jak w przypadku cery, zbyt częste stosowanie SLSów na skórę głowy może skutkować nadmierne wydzielanie łoju, przez co włosy bardzo szybko się przetłuszczają. Paradoksalnie SLS to główny składnik szamponów do włosów przetłuszczających się... nie należy więc ślepo wierzyć w informacje napisane na etykietce, ale samemu zerknąć na skład i zdecydować, czy aby na pewno jest to produkt dla mnie ;)
SLS działa jednak negatywnie nie tylko na skórę głowy. Jako silny detergent nie służy także naszym włosom, z których przy każdym myciu wypłukuje składniki odżywcze, a także powoduje powstawanie ubytków w ich strukturze. Włosy regularnie traktowane SLS-ami są więc cieńsze, słabsze, tracą blask, gdyż ich struktura jest zaburzona, nierówna i porowata. Takie włosy trudno jest nawilżyć i odżywić, gdyż wszelkie dobre składniki pozostawione przez odżywki są od razu wypłukiwane przy następnym myciu (dlatego też nie poleca się stosowania szamponów z SLS do zmywania olejów).
Poniższe zdjęcie przedstawia moje włosy za czasów, kiedy używałam szamponów z SLSami - kompletny brak nawilżenia i zaburzoną strukturę widać gołym okiem:
A ile włosów w podobnym stanie widuje się dziś na ulicach... ;)
Jak stosować SLS-y, czyli nie dajmy się zwariować
No właśnie ;) Mimo złych właściwości nie należy z nich całkiem rezygnować. Powinnyśmy jednak ograniczyć ich używanie do kilku razy w miesiącu. Powodem tego jest nadbudowywanie się na włosach składników pochodzących z odżywek, np. protein, silikonów, które w małych ilościach dobrze działają na włosy, ale w większych dają efekty odwrotne do zamierzonych. SLS dobrze poradzi sobie ze zmyciem tych substancji i przygotuje włosy do dalszego odżywiania ;)
SLS nadaje się do oczyszczania włosów raz na jakiś czas, ale nie jest dobry do codziennego mycia. Na ogół do zwykłego umycia włosów nie potrzeba silnych detergentów, wystarczy łagodny szampon, który bez problemu poradzi sobie z 1-2 dniowym zanieczyszczeniem :)
Wiele osób jednak stosuje SLSy na co dzień twierdząc, że tylko dzięki nim włosy są dłużej świeże i dobrze umyte. Myślę, że jest to kwestia indywidualna, ale na początek warto spróbować je odstawić i przez jakiś czas stosować tylko szampony wolne od SLS. W moim przypadku odstawienie SLSów okazało się strzałem w dziesiątkę. Włosy bardzo szybko zyskały nawilżenie oraz lepszy wygląd i teraz wiem, że SLSów po prostu nie znoszą :) Delikatne szampony z łagodnymi detergentami wyraźnie im służą, nie zamierzam więc wracać do "starych", ostrych szamponów.
Kosmetyki z SLS-ami nie nadają się do higieny intymnej (poczytajcie składy tych produktów...), dla alergików oraz absolutnie nie powinno się ich stosować do pielęgnacji cery tłustej, no i przetłuszczających się włosów.
Gdzie szukać kosmetyków bez SLS?
Najlepiej na półce z kosmetykami dla dzieci, należy jednak uważnie czytać etykiety, gdyż także tam SLS często występuje. Do sprawdzonych produktów należą szampony i płyny myjące z serii Babydream (Rossmann). SLSów nie mają także szampony z Alterry (także Rossmann). Aktualnie jestem w trakcie poszukiwań dobrego szamponu, a w dzisiejszej dobie bardzo ciężko na taki trafić...
Dość obszerną listę kosmetyków wolnych od SLS można przeczytać na Wizażu:
Mam nadzieję, że wpis jest przydatny ;) Osobiście staram się ograniczyć używanie SLS-ów. Warto przetestować ich odstawienie na własnej skórze i włosach, aby przekonać się, czy aby na pewno są dla nas odpowiednie.
Wymiana komentarzy uświadomiła mi (nie wiedziałam o tym), że oprócz SLS-ów równie szkodliwą substancją dodawaną do kosmetyków jest SCS, czyli Sodium Coco Sulfate. Związek ten ma podobne właściwości co SLS, posiada go niestety wspomniana wyżej Alterra. Dlatego też należy równie ostrożnie stosować kosmetyki z Sodium Coco Sulfate.
Dziś dość ogólnikowy wpis, ale na istotny temat. Zapuszczanie włosów jest o tyle ważne, gdyż chyba każda kobieta miała z tym kiedyś styczność. Która z nas nie chciałaby mieć długich, pięknych włosów? Na ulicach długie włosy spotyka się często, ale, niestety, rzadko mają one coś wspólnego z pięknem... Zapuszczanie włosów dodaje im uroku, ale jeśli robimy to niewłaściwie, możemy je dokumentnie zniszczyć i osiągnąć efekt zdecydowanie odwrotny do zamierzonego. Można temu zapobiec, stosując się zaledwie do kilku obowiązujących zasad, o których wpominam poniżej... zapraszam do lektury :)
Pierwsza najważniejsza zasada brzmi: nie zapuszczamy włosów za wszelką cenę
Najczęściej popełniany błąd. Jeśli w ogóle chcemy zapuszczać włosy, najpierw przepraszamy się z fryzjerem i minimum co trzy miesiące pojawiamy się u niego w celu podcięcia końcówek. Jest to absolutnie konieczne. Dlaczego? A no dlatego, że niepodcinane włosy wykruszają się od końca powodując, że przyrost jest zupełnie niewidoczny i włosy zwyczajnie stoją w miejscu. Ponadto coraz gorzej wyglądają. O konieczności podcinania włosów pisałam kilka razy, m.in. tu, tu i tu. Nie ma co żałować centymetrów - kiedy widzimy, że końcówki są w nie najlepszym stanie, po prostu podcinamy, i już :)
Po podcięciu - o końcówkach ciąg dalszy
Kiedy już upewnimy się, że nasze końcówki są w dobrym stanie, należy pamiętać o ich zabeczpieczaniu, żeby to nie chodzić do fryzjera zbyt często i nie tracić darmo centymetrów. Najlepiej zabezpiecza je kropla oleju lub odżywki do spłukiwania, a na to silikonowe serum - przynajmniej w moim przypadku :) Na temat ochrony końcówek pisałam tutaj. Sposobów jest wiele, ważne, aby znaleźć jeden, skuteczny :) Dobrze zabezpieczone końce niszczą się zdecydowanie wolniej i wymagają rzadszego podcinania.
Odżywiamy i chronimy przed zniszczeniami
Rzecz oczywista. Im dłuższe włosy, tym większą przykuwają uwagę - ważne więc, aby zawsze były w dobrej kondycji. Pamiętajmy więc o dostarczaniu im składników odżywczych za pomocą oleju, odżywki czy maski. Chrońmy je także przed uszkodzeniami mechanicznymi - związujmy na noc, nie używajmy zbyt ciasnych gumek, silnych detergentów, czeszemy i myjemy delikatnie.
Przyspieszajmy porost - suplementacja i metody zewnętrzne
Ważna rzecz nie tylko dla tych, którzy chcą jak najszybciej osiągnąć zamierzony efekt. Należy wiedzieć, że włos w naturalnych warunkach ma określoną długość, jaką może osiągnąć, a po określonym czasie wypada. Może więc tak się złożyć, że bez wspomagania wzrostu nigdy nie osiągniemy zaplanowanej długości, gdyż włos wypadnie, zanim do niej dorośnie. Przyspieszanie nie przedłuży nam okresu życia włosa, ale sprawi, że urośnie on dłuższy.
Przyspieszanie porostu to dość obszerny temat, o którym wypadałoby napisać oddzielną notkę, na razie potraktuję zagadnienie ogólnikowo. Do najbardziej znanych przyspieszaczy porostu należą:
drożdże (stosowane wewnętrznie)
skrzyp
pokrzywa
olejek rycynowy
wcierki, np. Jantar, Radical
masaż skóry głowy
Podczas zapuszczania warto także zadbać o właściwą dietę, aby włosy rosły mocniejsze, czyli przede wszystkim unikać fast foodów i nadmiaru cukru. Nie od dziś wiadomo, że jesteśmy tym, co jemy. Jeśli chcemy, aby włosy miały się dobrze, musimy im dostarczać cennych składników znajdujących się np. w warzywach, owocach, jajach.
I ostatnia rzecz... mierzymy przyrost! :)
Podczas zapuszczania może nam się wydawać, że włosy nie rosną, co jest bardzo demotywujące. Dlatego też warto co jakiś czas, np. co miesiąc,z mierzyć długość włosów albo zrobić im zdjęcie :) Wtedy rzeczywiście można zobaczyć, jak dużo urosły i pozwala nam porównać efekty stosowania "przyspieszaczy".
Mam nadzieję, że moja notka zwróciła niektóym z Was uwagę na pewne aspekty zapuszczania i możliwe popełniane błędy. Naprawdę, nie polecam Wam zapuszczania włosów tak, jak ja to robiłam - bez podcinania końcówek, bez odżywiania, z traktowaniem ostrymi szamponami i tak dalej. Wierzcie mi - tak "pielęgnowane" włosy nigdy nie dorosną do takiej długości, o jakiej myślicie, a nawet jeśli, to strach pomyśleć, jak będą wyglądały...
Tak więc... zachęcam do stosowania się do kilku powyższych rad i życzę powodzenia :)
Wspominałam niedawno o mojej nieudanej próbie falowania, po której nieco zwątpiłam w swoje fale, jednakże ostatecznie postanowiłam się nie poddawać i jeszcze trochę o nie powalczyć :) Korzystając z Waszych rad, za które dziękuję, wypróbowałam kilka sposobów, m.in. stylizacji odżywką bez spłukiwania, ploppingu, ugniatania. Jako takie fale wychodziły, z różnym skutkiem - czasem nawet całkiem przyzwoite, czego przykładem jest zdjęcie zamieszczone po lewej stronie, pod ankietą :)
Wczoraj jednak udało mi się uzyskać bardzo fajne fale zupełnie nieoczekiwanie! Umyłam włosy dość późno, bo około godziny 21, stosując metodę OMO, nałożyłam na 15 minut odżywkę Garnier Awokado & Karite, a po jej spłukaniu osuszyłam włosy ręcznikiem i tak jak zwykle czekałam, aż naturalnie wyschną. Zanim to się stało, była już prawie północ i jakakolwiek stylizacja była ostatnią rzeczą, na jaką miałam ochotę. Jednak kiedy włosy były jeszcze odrobinę wilgotne, związałam je w coś w rodzaju koczka na czubku głowy , bo było mi gorąco. Po pół godzinie rozpuściłam je, aby tak jak zwykle nałożyć odżywkę bez spłukiwania + serum na końcówki i wtedy coś mnie podkusiło, aby je trochę pougniatać :) Zrobiłam to zupełnie od niechcenia, bez specjalnego starania.
Kiedy chwilę później spojrzałam w lustro...
(przepraszam za brzydkie zdjęcia z łazienki, ale była 1 w nocy i nie miałam jak zrobić lepszych)
Miałam FALE, regularne FALE, i to bez użycia ani kropli żelu, pianki, bez ani jednego wałka ani papilota! Nie mogłam uwierzyć, że to są moje własne włosy, w życiu bym nie przypuszczała, że mogą tak wyglądać :)
Przód był pofalowany bardzo ładnie, z tyłu gorzej. Podejrzewam, że jest to spowodowane tym, że włosy z przodu są nierówne ze względu na odrastającą ciągle grzywkę, a tył jest ścięty na prosto - nasuwa się tu więc refleksja, że przydałoby się jednak lekkie cieniowanie. Boję się jednak tego, że zamiast lekkiego wprowadzenia włosów w skręt, niechcący dołączę do subkultury emo albo skończę z piórami na głowie... Hmm, ale może się zastanowię i popytam o fryzjera, który zna się na swojej robocie ;)
Jak można się łatwo domyślić, efekt niestety nie utrzymał się do rana i obudziłam się z takimi włosami jak zazwyczaj. Na przyszłość więc przydałaby się chyba jednak odrobina żelu albo pianki, żeby fryzura utrzymała się dłużej. Grunt jednak, że wreszcie udało mi się je pofalować i wstępnie mam już na to jakiś sposób :)
Wczorajsza wymiana komentarzy z Moniką przypomniała mi o jeszcze jednym, bardzo ciekawym przypadku osoby o pięknych włosach, o którym nie wspomniałam. Monika określiła ją mianem "pierwszej włosomaniaczki"... może rzeczywiście coś w tym jest? Zapraszam do zaczerpnięcia odrobiny historii i zapoznania się bliżej z postacią Elżbiety Bawarskiej ;)
Elżbieta Bawarska, znana także jako Sissi, była żoną cesarza Franciszka Józefa I. Ich związek stał się inspiracją dla wielu twórców kina, którzy niejednokrotnie uwiecznili ją na kadrach swoich filmów. Historia rzeczywiście jak z bajki... niezwykłe zaręczyny, małżeństwo jako owoc szczerej miłości, a także rodzinne potyczki i historyczne tło wydarzeń sprawiły, że losy Sissi chwyciły za serce nie tylko reżyserów, ale także wielu ludzi odbierających ich produkcje.
"W sierpniu 1853 roku matka Elżbiety, po wcześniejszym omówieniu sprawy ze swoją siostrą, arcyksiężną Zofią (...) matką cesarza Franciszka Józefa I, pojechała ze swymi dwiema najstarszymi córkami do austriackiego kurortu Bad Ischl. Miały się tam odbyć zaręczyny cesarza Franciszka Józefa z Heleną. Jednak wydarzenia nie potoczyły się zgodnie z planem. Młody Franciszek Józef zakochał się nie w dziewczynie przeznaczonej mu przez matkę, ale w szesnastoletniej Sissi. Dowiadując się, że cesarz poprosił o jej rękę, zdumiona Sissi odpowiada bez wahania: "Oczywiście, że go kocham, jak mogłabym go nie kochać?". A następnie wybuchła szlochem: "Gdybyż tylko nie był cesarzem!".
Elżbieta wychowała się w zamku Possenhofen nad jeziorem Starnberg, który na zawsze pozostał w jej myślach oazą spokoju i szczęścia. Od dziecka była miłośniczką sztuki i natury, na której łonie się wychowywała. Już we wczesnym dzieciństwie jej pasją stało się jeździectwo. Zupełnie więc nie odpowiadało jej życie u boku cesarza, przyjęcie sztywnych zasad panujących na dworze i brak swobody, którą tak kochała. Uczucie do Franza okazało się jednak silniejsze i tak dnia 24 kwietnia 1854 roku wyszła za niego za mąż:
"Ślub cesarza Franciszka Józefa i Elżbiety, księżniczki bawarskiej, odbył się z wielką pompą 24 kwietnia1854 roku. W różowosrebrnej sukni haftowanej w kwiaty, w diamentowej koronie na splecionych włosach Elżbieta przejechała ulicami Wiednia w oszklonej karocy, której ściany niegdyś ozdobił Rubens, a koła bogato inkrustowano złotem. Tłum zebrany wzdłuż trasy jej przejazdu szalał z radości, wszyscy chcieli przyjrzeć się narzeczonej, dostrzec uśmiech na jej twarzy. Na progu pałacu cesarskiego – Schönbrunnu – czekał Franciszek Józef, otoczony arcyksiążętami i arcyksiężniczkami. Wychodząc z karocy, Elżbieta omal nie opuściła na ziemię diamentowego diademu, który zaczepił się o drzwi pojazdu. Cesarz zbladł, obawiano się, że był to zły znak. Panna młoda poprawiła jednak zręcznie diadem i weszła do pałacu żegnana okrzykami: "Niech żyje cesarzowa!".
Z dalszym ciągiem tej historii polecam zapoznać się chociażby tutaj, albo lepiej - obejrzeć film pod tytułem "Sisi" opowiadającym w niezwykły, choć niestety mocno przekłamany sposób historię Elżbiety Bawarskiej.
Teraz jednak skupmy się na jej włosach :)
Jak widać na powyższym obrazie, były one niesamowicie długie i gęste, a na dodatek miały piękny, orzechowy kolor - nic więc dziwnego, że stały się niejako legendą. Wyobraźcie sobie, jak trudna w tamtych czasach musiała być ich pielęgnacja... każdego dnia poświęcała im aż 3 godziny! Podobno były tak długie, że aby je uczesać, najpierw przekładano je przez wysoki, drewniany stelaż - liczyły sobie prawdopodobnie od 2 do 4 metrów. Cesarzowa chyba nigdy ich nie ścinała, myła je tylko kilka razy do roku koniakiem z jajkiem. Jej fryzjerka zarabiała rocznie około 2000 guldenów, czyli tyle, ile wynosił średnio dochód profesora uniwersyteckiego.
Czy można więc nazwać Elżbietę pierwszą włosomaniaczką? Myślę, że tak, ze względu na to, jak wiele czasu, uwagi i pieniędzy poświęcała swoim włosom... na pewno o wiele, wiele więcej niż włosomaniaczki XXI wieku :)
Cesarzowa dbała jednak nie tylko o włosy. Z pewnością miała obsesję na punkcie swojej urody. Uznawano ją za najpiękniejszą kobietę na świecie, a swój wygląd zawdzięczała nie tylko naturze, ale także ciężkiej pracy. Dbała o swoją figurę, jeżdżąc konno, gimnastykując się, ćwicząc szermierkę, spacerując, jadała tylko raz dziennie. W jej pałacu posiadała specjalnie wykonaną salę gimnastyczną, w której spędzała bardzo dużo czasu. Podejrzewano ją nawet o anoreksję oraz bulimię, gdyż mając 172 cm wzrostu ważyła od 46 do 50 kg. Kąpała się w kozim mleku i oliwie, stosowała maseczki z truskawek lub cielęciny, czemu zawdzięczała aksamitną cerę. Jej urodzie okazywano ogromny podziw i uwielbienie, które potęgowały w niej narcyzm i egocentryzm.
Sissi była więc nie tylko włosomaniaczką, ale też maniaczką swojego całego ciała... patrząc na jej historię, zastanawiam się, czy właściwie chciałabym tak żyć, myśląc tylko o tym, jak wyglądam, i poświęcając większość swojego czasu na zabiegi kosmetyczne... patrząc na to, jak nieszczęśliwie przeżyła swoje królewskie i z pozoru idealne życie, myślę, że chyba nie warto przywiązywać aż takiej wagi do swojego wyglądu. Z drugiej strony, czym ma się zająć kobieta, której odebrano wszystko - dzieci, prywatność, perspektywy na życie?
Zostawmy już jednak Elżbietę i skupmy się na Cristinie Capodonti, która wcieliła się w postać cesarzowej w ekranizacji pod tytułem "Sisi" z 2009 roku. Choć prywatnie aktorka nie ma aż tak bujnych włosów (na filmie nosiła perukę albo doczepiane włosy), jej filmowa fryzura robi bardzo duże wrażenie. Polecam Wam obejrzeć "Sisi" - jest dostępna w całości na YouTube, co prawda w języku niemieckim, jednak myślę, że nawet z niewielką znajomością tego języka można sprostać temu wyzwaniu (osobiście niemiecki uwielbiam i czasami oglądam ten film tylko po to, żeby go posłuchać ;P).
Na koniec chciałabym Was zapytać - czy chciałybyście mieć takie włosy, jak Sissi? ;)
Ja osobiście chyba bym się o to nie pokusiła. Kiedyś marzyłam o takich włosach, jednak, jak już wspominałam, wyleczyłam się z chęci posiadania włosów do kolan i zadowolę się spokojnie długością do połowy pleców :) Jej fryzura robi jednak ogromne wrażenie i z pewnością może stać się inspiracją dla niejednej zapuszczającej dziewczyny.
Mam nadzieję, że notka nie była zbyt długa i nudna i że ktoś dotrwał do końca :) Naprawdę, serdecznie polecam Wam ten film - uważam, że warto go obejrzeć, choć wiele faktów zostało przedstawione w przekłamany sposób, a postać samej cesarzowej została bardzo wyidealizowana (wystarczy trochę na ten temat poczytać, aby wiedzieć, że rzeczywistość była mniej kolorowa). Zapraszam serdecznie do lektury -historia Elżbiety Bawarskiej to temat z pewnością interesujący i warty zgłębienia.
Pisząc notkę, posiłkowałam się Wikipedią i blogiem poświęconym Sissi.
Każdy, kto do czegoś dąży, powinien postawić sobie jasno określony cel, który daje mu motywację do działania. Ja jeszcze do niedawna go nie miałam i w sumie nadal nie jest do końca sprecyzowany z racji tego, że podobają mi się różne fryzury i nie wiem, na co ostatecznie się zdecydować. Długie czy krótkie? Proste czy falowane? Na szczęście nie mam wątpliwości co do tego, że kolor ma być naturalny oraz że ich kondycja ma być na piątkę :) Postanowiłam więc, że dziś pokażę Wam dwie fryzury, które mi się podobają, czy to pod względem cięcia, czy kondycji.
numer jeden: Alexz Johnson
Alexz Johnson jest dla mnie wielką inspiracją, nie tylko jeśli chodzi o włosy, ale przede wszystkim pod względem artystycznym - od wielu lat jest moją ulubioną wokalistką. Uwielbiam jej muzykę, głos, podziwiam ją za jej pasję i za to, że jest artystką w każdym wyśpiewanym dźwięku i w każdym napisanym utworze :) Jest najbardziej znana z pierwszoplanowej roli w serialu Instant Star (Gwiazda od Zaraz).
Jeśli chodzi o włosy, z racji gry w serialu przechodziła różne metamorfozy (można je obejrzeć choćby tutaj). Jednak ze wszystkich wersji jej fryzur najbardziej podoba mi się ta:
Krótkie, pocieniowane blond włosy - czyli zupełne przeciwieństwo tego, co zwykle mam na głowie :) Może właśnie dlatego ta fryzura tak strasznie mi się podoba. Alexz ma mój ulubiony typ fal (2a), który świetnie się prezentuje przy takiej długości. Mimo tego, że fryzura jest krótka, jest bardzo efektowna, twarzowa... ogólnie to myślę, że jest po prostu fantastyczna :) Polecam obejrzeć ją dodatkowo na filmie. Przyznajcie, że robi ogromne wrażenie... oczywiście i włosy, i wokal ;)
Podoba mi się także dłuższa wersja:
Inspiracja ta należy jednak pewnie do tych nigdy nie zrealizowanych. Mam podejrzenia, że źle bym się czuła w takich krótkich włosach, choć Alexz jest w nich bardzo dobrze. Ponadto obawiam się, czy cieniowanie byłoby dla mnie korzystne. Tak czy inaczej, wyżej przedstawione włosy, mimo że nie są ani długie, ani pewnie nie w najlepszej kondycji, należą do tych, na które mogę patrzeć i patrzeć godzinami... ;)
numer dwa: Nicole Scherzinger
Nie jestem zbyt dobrze zorientowana w świecie celebrytów, więc ciężko mi wśród nich znaleźć włosy, które mogłyby być dla mnie motywacją. Ostatnio jednak obejrzałam gdzieś nagranie z jakiegoś amerykańskiego programu, w którym wystąpiła Nicole. Od razu zwróciłam uwagę na jej włosy i stwierdziłam, że sama mogłabym takie mieć... ;) Są nie tylko długie, ale też zdrowe, błyszczące. A przynajmniej na takie wyglądają w telewizji.
Co łączy te dwie fryzury? Fale :) Tak, stwierdziłam więc ostatecznie, że mam ochotę na falowane włosy. Nad falami trzeba jednak trochę popracować i pewnie nieprędko zagoszczą na mojej głowie, o ile w ogóle kiedyś to nastąpi. Jeśli chodzi o długość, przeszła mi ochota na bardzo długie włosy - zamierzam zapuścić je do połowy pleców lub za łopatki. No i oczywiście dbać o kondycję, a przede wszystkim o gęstość, żeby za jakiś czas cieszyć się długimi, zdrowymi, grubymi, falowanymi włosami :)
Ponieważ od kilkunastu już dni mamy przepiękną pogodę, tylko się prosi o to, aby gdzieś wyjechać na weekend... ostatnie trzy dni spędziłam więc na działce nad jeziorem. Uwielbiam taki czas, kiedy właściwie oprócz słońca i chłodnej wody niczego więcej do szczęścia nie potrzeba ;)
Tak się też złożyło, że podczas tego weekendu wzięłam się za zdobienie paznokci. Robię to bardzo rzadko, bo po prostu nie lubię i zazwyczaj mam paznokcie pomalowane na jednolity kolor, jednak jakoś naszła mnie ochota, żeby poeksperymentować. Kilka dni temu kupiłam beżowy lakier Safari nr 30 i postanowiłam go wypróbować, jednak solo wyglądał smutno i aż prosił się o wzorek :) Po chwili zastanowienia wzięłam ciemnoróżowy lakier Miss Sporty i wzięłam się za zdobienie... co z tego wyszło?
Od razu przepraszam za lakier na skórkach, ale zdarzyła mi się wpadka z brakiem zmywacza, wiem, że nie wygląda to ładnie (zwykle wszystko jest elegancko - pod tym względem jestem estetką :)). Nie obyło się też bez pęcherzyków powietrza pod beżowym lakierem, ale to może dlatego, że malowałam na dworze. Robiąc zdobienie, nie miałam konkretnego pomysłu, ale efekt końcowy strasznie mi się spodobał :) Te dwa lakiery świetnie razem wyglądają, a całość wyszła delikatnie i elegancko, czyli tak, jak najbardziej lubię (pod tym względem i tak niezastąpiony jest francuski manicure :P). Zamierzam niedługo powtórzyć ten wzór, mam nadzieję, że następnym razem uniknę problemów i że będzie w stu procentach udany. Może nawet przełamię moją awersję do zdobień na paznokciach? ;)
Siedząc na działce, "testowałam" też noszenie bandany - stwierdzam, że to świetny sposób na ochronę włosów latem! Może nawet napiszę na ten temat notkę, bo jest o czym :) Już teraz zachęcam do zakupu bandany - kosztuje kilka złotych, a dobrze się nosi, chroni włosy i głowę oraz świetnie wygląda!
Pozdrawiam serdecznie i życzę pięknej pogody na nadchodzący kolejny wakacyjny tydzień :)
To, jak często należy myć włosy, jest kwestią, nad którą wiele osób się zastanawia. Generalnie są dwie szkoły, jeśli chodzi o częstotliwość mycia. Pierwsza mówi, że należy myć tak często, jak tego potrzebują, nawet codziennie. Druga za to, że im częściej myjemy włosy, tym szybciej się przetłuszczają, a mocne przetłuszczenie raz na jakiś czas sprawi, że rzadziej będziemy musiały sięgać po szampon. Która jest prawdziwa?
Pierwsza. Ogólnie rzecz biorąc, powinno się myć włosy, kiedy tego potrzebują - po pierwsze, żeby dobrze wyglądały, a po drugie dlatego, że nadmierne przetłuszczenie tak naprawdę im szkodzi. Nadmiar sebum zgromadzony na skórze głowy może powodować ich wypadanie oraz rozwój szkodliwych bakterii. Wzrasta więc prawdopodobieństwo wystąpienia różnych chorób skóry, a same włosy na tym nie zyskują. Nie warto więc doprowadzać ich do stanu mocnego przetłuszczenia, ale po prostu je myć, kiedy widzimy, że są już mocno nieświeże.
W każdej plotce jest jednak ziarenko prawdy - zbyt częste mycie może powodować nadmierne przetłuszczanie, zwłaszcza, jeśli używamy zbyt mocnych szamponów (zawierającyh SLS/SLES). Silne detergenty wysuszają skórę głowy, powodując wydzielanie przez nią większej ilości sebum, z tego też powodu za chwilę musimy znowu umyć włosy i koło się zamyka. Mówiąc kolokwialnie, włosy jakby "przyzwyczajają się" do tego, że są codziennie myte i wiedzą, że mogą się spokojnie przetłuszczać :) Jest więc prawdą to, że częste mycie może prowadzić do szybkiego przetłuszczania. Argumentem potwierdzającym drugą teorią jest jeszcze to, że naturalne sebum rozprowadzone na włosach chroni je przed wysuszeniem i uszkodzeniami, jeśli występuje w niewielkich, powiedzmy, normalnych ilościach.
Jak więc znaleźć "złoty środek" aby włosy były zdrowe, a jednocześnie zawsze świeże? Myślę, że jest to kwestia indywidualna - każdy ma inny typ włosów i skóry i u każdego przetłuszczanie występuje z różnym natężeniem. Jednak niezależnie od tego, jak mocno przetłuszczają się włosy, osobiście nie jestem zwolenniczką codziennego mycia. Według mnie nie ma takich włosów, które rzeczywiście by tego wymagały. Należy mieć na uwadze to, że im częściej włosy są mokre, tym częściej narażane są uszkodzenia mechaniczne, kontakt z detergentami i ewentualnie suszarką. Poza tym codzienne mycie jest dość uciążliwe, przynajmniej dla mnie i osobiście nie wyobrażam sobie mycia każdego dnia - nie robiłam tego nawet w okresie, kiedy włosy przetłuszczały mi się dość mocno. Jest kilka sposobów, aby przedłużyć świeżość, które stosuję od dobrych kilku lat i dzięki którym zawsze mogłam myć co drugi, trzeci dzień - w najbliższym czasie postaram się napisać o tym notkę. Dobrze jest więc zrezygnować z codziennego mycia i robić to przynajmniej co drugi dzień. Trudno określić, ile dni bez mycia jest "dozwolone" :) Ważne, aby nie doprowadzać ich do stanu bardzo mocnego przetłuszczenia (co czasami zdarzało mi się, kiedy np. byłam chora, siedziałam przez kilka dni w domu i nie chciało mi się umyć włosów).
Osobiście myślę, że najlepszym rozwiązaniem jest mycie co drugi dzień - na pewno nie grozi to ani mocnym wysuszeniem, ani nadmiarem sebum i rozwojem bakterii. Każdy jednak musi sam sprawdzić, ile jego włosy są w stanie "wytrzymać" bez mycia i zweryfikować to, czy naprawdę muszą być traktowane szamponem codziennie. Myślę, że warto w tej kwestii poeksperymentować i sprawdzić, czego tak naprawdę potrzebują nasze włosy - odpowiednio dobrana częstotliwość mycia może ich uchronić przed wieloma włosowymi problemami! :)
* składniki pochodzące z upraw ekologicznych **
naturalne olejki eteryczne
Cena:8-9zł/150ml
Maska ta, podobnie jak wszystkie kosmetyki Alterry, jest produktem wegańskim - nie zawiera składników pochodzenia zwierzęcego. Jest za to bogata w dużą ilość naturalnych ekstraktów i olejków roślinnych, m.in. sojowy, masło shea, z krokosza, rycynowy, słonecznikowy. Ważne, że nie zawiera silikonów ani olejów mineralnych. Jednak podobnie jak we wszystkich kosmetykach Alterry na wysokiej pozycji w składzie jest Alcohol, który pełni rolę konserwantu i niestety może powodować wysuszanie włosów. Produkt znajduje się w tubce, ma dość gęstą konsystencję (może trochę za gęstą - często rozcieńczałam ją odżywką) i intensywny zapach... przyjemny, ale przy moich zaburzeniach węchu nie zawsze go czułam.
Jak już wspominałam, z tą maską polubiłam się praktycznie od razu :) Wiele osób zarzuca jej, że zbyt słabo odżywia i nawilża, u mnie jednak sprawdziła się dobrze. Zwykle stosowałam ją solo lub z dodatkiem odżywki (kiedy chciałam ją rozcieńczyć), ostatnio także z kroplą oleju. Zwykle pozostawiałam na włosach i skórze głowy na godzinę lub dwie pod czepkiem i ręcznikiem. W każdej z wyżej wymienionych kombinacji działała bardzo dobrze :) Włosy po jej użyciu były zawsze odpowiednio nawilżone, dociążone, a ponadto niesamowicie gładkie, po prostu takie, jakie być powinny - uwielbiam je takie! Produkt ten znacznie przyczynił się do poprawy kondycji moich wysuszonych i połamanych włosów. Świetnie nadaje się zarówno do stosowania solo, jak i mieszania z dodatkowymi, nawilżającymi bądź odżywczymi substancjami.
Czy mogę jej coś zarzucić? Dobre działanie, naturalne składniki, łatwa dostępność, przyzwoita cena - przy takich zaletach nawet Alcohol w składzie mnie nie zniechęca. Czyżby produkt idealny?
Maska ta jest na razie jedyną maską, jaką przetestowałam, a po jej całkowitym zużyciu chciałabym wypróbować inne tego typu produkty, jednak w żadnym sklepie nie mogę znaleźć nic sensownego :( Czy mogłybyście mi polecić jakieś konkretne maski z dopiskiem, gdzie mogę je kupić? :)
Lato to nie najbardziej przyjazna pora, jeśli chodzi o olejowanie włosów. Kto ma ochotę chodzić przez kilka godzin w czepku i ręczniku, kiedy na zewnątrz panuje upał? Wiele osób z powodu niewygody rezygnuje z nakładania oleju w lecie lub robi to sporadycznie. Jest to jednak pora roku, kiedy włosy potrzebują szczególnie intensywnego nawilżania i odżywiania. Nie warto więc rezygnować z olejowania, a wręcz przeciwnie - odpowiednio używany olej może spełniać nowe, ważne funkcje w pielęgnacji ;) Poniżej przedstawiam kilka sposobów na olejowanie włosów latem, z których sama korzystam i w których absolutnie nie przeszkadza upał!
Pierwszym wygodnym rozwiązaniem jest olejowanie włosów na noc. Wówczas i tak nie warto nakładać czepka ani ręcznika, gdyż podczas snu najprawdopodobniej spadnie nam on z głowy. Wystarczy więc nałożyć na włosy olej, a następnie je związać, przykryć poduszkę ręcznikiem tak, aby się nie pobrudziła i pójść spać. Ja zwykle staram się nałożyć olej kilkanaście minut przed snem i tylko na te kilkanaście minut nakładam czepek i ręcznik, aby pod wpływem ciepła wchłonęły się pierwsze składniki oleju. Po takim zabiegu włosy częściowo przyswajają olej i właściwie nawet nie brudzą poduszki. ;) Rano normalnie myjemy włosy, które z powodu ciepła wyschną nam szybko w naturalny sposób (nie suszumy na słońcu!), bez użycia suszarki. Tym sposobem olej był na włosach przez kilka godzin, zostawił cenne składniki, nie robiąc nam problemu z czepkiem, ręcznikiem i gorącem :)
Kolejną metodą jest olejowanie "od ucha w dół", a następnie związanie włosów. Metoda ta jest o tyle dobra, że również pozwala nam na kilkugodzinne olejowanie bez ręcznika, a ponadto zapewnia włosom ochronę przed wysuszającymi promieniami słonecznymi. Na włosy nakładamy niewielką ilość oleju - taką, aby ich mocno nie obciążyć, ale jednocześnie pokryć wszystkie włosy. Olej nakładamy na długości włosów, omijając ich nasadę lub tylko na końcówki, a następnie związujemy włosy w warkocz albo koczek. Idąc na plażę, możemy użyć większej ilości oleju - wówczas włosy będą wyglądały po prostu na mokre. Jeśli jednak użyjemy małej ilości oleju, spokojnie możemy nosić taką fryzurę w mieście - olej praktycznie nie będzie widoczny, a niewielka jego ilość wystarczy, by dostarczyć włosom składników odżywczych. Zalety? Mamy modną, idealną na letnie upały fryzurę, jednocześnie odżywiamy włosy, a ponadto chronimy je przed słońcem. Czego chcieć więcej? ;)
Kolejną idealną na lato metodą jest noszenie bandany, która nie dość, że bardzo ciekawie i efektownie wygląda, to na dodatek daje nam stuprocentową ochronę przed słońcem. Oczywiście pod bandaną możemy ukryć nawet te porządnie naolejowane włosy :) Bandana nas nie ogranicza - nadaje się i na plażę, i na spacer po mieście. Należy tylko znaleźć sposób jej wiązania, który będzie nam odpowiadał, i nasz sposób na olejowanie, a także zapanowanie nad włosami w upalne dni gotowy ;)
Najlepiej jest szukać sposobu na fajne wiązania na filmikach instruktażowych na YouTube. Poniższy pokazuje tylko kilka przykładowych wiązań i nie wszystkie z nich dobrze przykrywają włosy, ale warto trochę poszperać, żeby znaleźć idealne wiązanie dla siebie. Czy bandany nie wyglądają świetnie? ;)
Stosując dwie ostatnie metody, zwróćcie uwagę na to, jakiego oleju używacie. Nie może on mieć zbyt intensywnego lub nieprzyjemnego zapachu, który utrzymuje się na włosach. Warto jest stosować oleje, które mają naturalne filtry UV, np. malinowy, palmowy, ryżowy, z kiełków pszenicy. Naprawdę ważne jest też to, aby stosować rozsądne, niewielkie ilości oleju. Wbrew pozorom wcale nie potrzeba go dużo, aby zadziałał na włosach! Olej nie może ociekać z włosów, mają być nimi lekko muśnięte, jeśli chcemy wyjść z naolejowanymi z domu :)
Znacie jakieś inne metody olejowania, które dobrze sprawdzają się w lecie? ;)
Jakiś czas temu trafiłam na bloga mysi, na którym przeczytałam jej post na temat stylizacji włosów w fale. Zawsze myślałam, że mam proste włosy, tak też mówili mi wszyscy naookoło, jednak od tamtej pory zaczęłam uważnie przyglądać się swoim włosom i zastanawiać się, czy przypadkiem nie są one falowane. Trzeba przyznać, że od kiedy prawidłowo je pielęgnuję, są coraz mniej proste... Postanowiłam więc wypróbować na nich metody stylizacji włosów w fale żeby przekonać się, czy coś sensownego z tego wyjdzie.
Należało by zacząć od tego, że ogólnie stylizacji włosów nie cierpię. Nie znoszę nakładania na nie wszelkich mazideł, męczenia się godzinami przed lustrem po to, żeby końcowy efekt niewiele odbiegał od tego, jak zazwyczaj moje włosy wyglądają. Moje włosy są absolutnie niepodatne na układanie - loki rozprostowują się po pół godziny, fale nie chcą się formować, nałożenie na nie pianki czy żelu zwykle powoduje ich dodatkowe rozprostowanie, a nie kręcenie. Kiedy wczoraj rano łapałam za piankę, obawiałam się, że tym razem będzie podobnie. I niestety, nie pomyliłam się. Pierwsza próba falowania zakończyła się zupełną katastrofą i w zasadzie nie wiem, czy kolejne mają szanse na powodzenie.
Rano umyłam włosy balsamem Babydream fur Mama, odcisnęłam wodę i chwilę odczekałam, aby jej nadmiar spłynął. W momencie, kiedy włosy zaczynały schnąć, nałożyłam odżywkę bez spłukiwania Joanna, rozczesałam je szerokim grzebieniem, a następnie przeczesałam palcami. Idąc za radami mysi, zaczęłam formować fale, a następnie nałożyłam piankę, cały czas ugniatając włosy. Powstałe fale jednak szybko się rozprostowywały i nie pomagała dodatkowa ilość pianki. Na mojej głowie zamiast fal zaczął pojawiać się coraz większy bałagan, pojedyncze, niesforne, dysplastyczne włoski były w swoim żywiole - wystawały z każdej strony i zaburzały całą fakturę ewentualnie powstałych fal. Nie było też mowy o użyciu suszarki - wtedy z pieczołowicie układanej fryzury już na pewno nic by nie zostało. Pougniatałam więc prawie już suche włosy jeszcze przez chwilę i zostawiłam je samym sobie, aby doschły do końca.
Oto, co zobaczyłam na mojej głowie kilkanaście minut później:
Owszem, można powiedzieć, że jako takie fale wyszły. Na tych zdjęciach jednak nie widać tego, jaki nieład w rzeczywistości powstał na mojej głowie. A wyglądał mniej więcej tak:
Nie było mowy o tym, aby wyjść z tym na ulicę. Zrezygnowana, spróbowałam jeszcze przeczesać włosy palcami i po tym zabiegu z fal nie zostało już nic:
Na poniższym zdjęciu zrobionym po kilku godzinach widać, że utrzymały się jakieś pojedyncze fale, które wyglądały całkiem fajnie, ale włosy były suche, nieprzyjemne w dotyku i nieposłuszne z powodu użycia pianki.
Wiem, że to dopiero pierwsza próba i być może wystarczy jeszcze trochę poćwiczyć, aby efekt był lepszy, ale kosztowało mnie to wczoraj rano tyle nerwów, że zupełnie straciłam ochotę na dalsze próby. Jak kiedyś pisałam, mam bardzo dużo dysplastycznych włosów, które w kontakcie z pianką nabierają jeszcze większej ochoty na to, aby unosić się dookoła mojej głowy. Ich obecność zaburza więc zupełnie fale i sprawia, że wyglądają jak napuszone strączki. Nie wiem, czy dopóki kwestia moich dysów się nie rozwiąże, jest sens próbować dalszej stylizacji. Nie sądzę.
Najlepiej będzie więc chyba pozostawić włosy samym sobie, bo tylko wtedy, kiedy są jeszcze w miarę wygładzone, wyglądają przyzwoicie. Nie chcę się szybko zniechęcać, ale nie od dziś wiem, że moje włosy nie są podatne na układanie i po prostu najlepiej jest nie robić z nimi nic szczególnego, jeśli mają wyglądać dobrze, a ja mam na darmo nie tracić nerwów. Jeśli jednak macie jakieś rady dotyczące falowania, jestem otwarta - bardzo lubię fale i myślę, że warto o nie powalczyć, jeśli rzeczywiście jest jakaś szansa na efekty. Na razie jednak zaprzestaję prób, bo moje włosy jak zwykle odmówiły mi współpracy.
Czerwiec z jednej strony był dla moich włosów dobrym miesiącem, a z drugiej niekoniecznie. Tą dobrą stroną jest fakt, że chyba wreszcie zyskały przyzwoity stopień nawilżenia i odżywienia, co mnie cieszy, bo jeszcze niedawno czegoś im wyraźnie brakowało ;) Złą stroną jest to, że znowu zaczęły wypadać, z największym natężeniem w środku miesiąca. Nie wiem, czym to jest spodowowane, ale próbuję przeciwdziałać, więc liczę na poprawę.
Na powyższym zdjęciu włosy wyglądają jakoś dziwnie, nie wiem, jakby były nieumyte albo przeciążone... w dniu, kiedy je robiłam, były jednak całkiem sympatyczne i nie mogłam im nic zarzucić ;) Nie wiem, dlaczego tak wyglądają na zdjęciu.
Ze względu na pogodę - wysokie temperatury i słońce - w czerwcu musiałam częściej stosować maski nawilżające. Zauważyłam także, że im dłużej prawidłowo dbam o włosy, tym... są mniej proste ;) Tak, moje idealnie proste włosy, których wiele osób mi zazdrościło, zaczynają się falować. Dla mnie to dobra informacja - uwielbiam falowane włosy! W najbliższym czasie zamierzam więc wypróbować metody stylizacji fal, kto wie, może coś z tego wyjdzie ;)
Z racji wzmożonego oszczędzania (odkładam pieniądze na lekcje śpiewu) nie mogłam sobie pozwolić na zakup wielu nowych produktów, z tego też powodu właściwie nic nowego nie przetestowałam. Udało mi się jednak zdobyć odżywkę Jantar, która jak na razie sprawuje się dobrze, ale czekam na pierwsze przyrostowe efekty ;)
W kwestii przyrostu... Przez cały czerwiec stosowałam olejek rycynowy, jednak nie wiem, czy mogę się wypowiedzieć w kwestii efektów jego działania. Według moich pomiarów, którym nie bardzo dowierzam, włosy urosły ok. 2 cm i myślę, że mniej więcej taki przyrost widać na zdjęciu (aktualnie orientacyjna długość to 38 cm):
Starałam się dobrze dobrać zdjęcia, zestawić je tak, aby czubek głowy i ramiona były na tym samym poziomie i myślę, że mi się mniej więcej udało ;) Przyrost z ostatniego miesiąca jest więc całkiem zadowalający. Nie wiem jednak, na ile jest to zasługa olejku rycynowego, ponieważ odkąd dbam o włosy, a zwłaszcza o końcówki, moje włosy same z siebie rosną szybko (pisałam o tym tutaj).
Jeśli chodzi o plany na kolejne tygodnie, zamierzam po pierwsze: wypróbować metody dla falowanych, żeby przekonać się, czy z moich włosów mogą wyjść jakieś ładne, porządne fale, oraz testować wcierkę Jantar. Słyszałam o niej tak wiele pochlebnych opinii, że jestem bardzo ciekawa, czy rzeczywiście tak dobrze działa na włosy. Zamierzam też wrócić do brania Skrzypovity, bo w czerwcu jakoś tak wyszło, że przerwałam kurację, a tabletek zostało mi jeszcze całkiem sporo. Zdecydowałam także, że jednak zapuszczę włosy, o czym wspominałam już w tym poście - chcę osiągnąć długość do połowy pleców.
Wstawiam jeszcze jedno zdjęcie, zrobione przed chwilą przedstawiające świeżo umyte włosy - oczywiście moje nierówne, dysplastyczne włosy fruwają sobie naokoło mojej głowy jak chcą, ale przynajmniej nie wyglądają tu na obciążone.
2.07
To by było na tyle podsumowań :)
Pozdrawiam serdecznie,
Klaudia
PS. Mogę jeszcze wstawić zdjęcie mojego "odrostu" niezniszczonych i nieposzarpanych włosów, który jest już coraz większy ;)
Na prośbę wiggi postanowiłam spisać i przedstawić Wam przykładowy tydzień mojej pielęgnacji włosów ;)
Ostatni tydzień, w którym notowałam swoje codzienne poczynania, był raczej zwyczajny z wyjątkiem weekendowego wyjazdu, kiedy to można powiedzieć, że jako taką pielęgnację sobie odpuściłam. Były to rekolekcje z moją wspólnotą, na których udało mi się porządnie psychicznie i duchowo wypocząć... ;) Spędziłam ten czas bardzo dobrze i na szczęście pielęgnacja włosów była jedną z ostatnich rzeczy, o jakiej myślałam.
Wracając teraz jednak, przedstawiam podsumowanie ostatniego tygodnia - zaczynając od poniedziałku 23.06, a kończąc na dniu dzisiejszym.
PONIEDZIAŁEK
masaż skóry głowy
mycie balsamem Babydream fur Mama z kroplą Barwy tataro-chmielowej
odżywka Garnier Awokado & Karite na 1-2 min
odżywka bez spłukiwania Joanna Miód & Proteiny mleczne na całej długości + końcówki
serum silikonowe Loreal Professional na końcówki
wcierka Jantar na skórę głowy
WTOREK
wcierka Jantar na skórę głowy
ŚRODA
olej rycynowy na całej długości i skórę głowy
(o moim sposobie stosowania olejku rycynowego można przeczytać tutaj)
mycie Babydream fur Mama z kroplą Barwy tataro-chmielowej
odżywka Garnier Awokado & Karite na 1-2 min
odżywka bez spłukiwania Joanna Miód & Proteiny mleczne na całej długości + końcówki
serum silikonowe Loreal Professional na końcówki
wcierka Jantar na skórę głowy
CZWARTEK
wcierka Jantar na skórę głowy
PIĄTEK
masaż skóry głowy
peeling cukrowy skóry głowy
mycie mieszanką 1:1 Babydream fur mama i Barwy tataro-chmielowej
maska Alterra Granat & Aloes z kroplą oleju Alterra Granat & Awokado na 1h
wcierka Jantar na skórę głowy
SOBOTA
nic szczególnego :)
NIEDZIELA
(planowane ;p)
masaż
olejek Alterra Granat & Awokado na długość oraz olejek rycynowy na skórę głowy na całą noc.
Jak widać, włosy zwykle myję co drugi dzień, stąd też nie mogę sobie pozwolić na codzienne olejowanie albo masaż. Dlatego też przy okazji każdego mycia staram się zastosować olej lub maskę, żeby włosy były odpowiednio odżywione. Ten tydzień był też pierwszym tygodniem stosowania wcierki Jantar, z której jak na razie jestem zadowolona, jednak czekam na pierwsze efekty.
A teraz uciekam, bo choć duchowo wypoczęta, fizycznie po prostu padam i w tym momencie marzę tylko o prysznicu i śnie. ;)
Dzisiaj miałam okazję zrobić sobie kilka zdjęć w ładnej scenerii - pogoda była piękna, upał dawał się we znaki, ale w końcu mamy lato! Oby takich dni było w tym roku dużo ;)